Świadectwo Lou Begi

„Dlatego zwabię ją i wyprowadzę na pustynię,
i przemówię do jej serca” Oz 2, 16

Niedawno wysłuchałam świadectwa, które opowiedział sam autor piosenki „Mambo nr 5”. Pamiętacie Lou Begę? Tak, to ten piosenkarz od hitu: „Ladies and gentlemen, this is Mambo Number Five…”

Tą jedną piosenką poszybował swego czasu na szczyty list przebojów na całym świecie. Przez wiele miesięcy nie schodził z pierwszej pozycji na listach muzycznych. Jak sam mówi, nigdy nie przypuszczał, że marzenie o sławie w jego przypadku ziści się tak błyskawicznie. Z dnia na dzień stał się gwiazdą rozpoznawalną na całym świecie. Na pytanie, co zmieniło się w jego życiu po tym sukcesie, odpowiedział, że wszystko. Sława, podróże prywatnym odrzutowcem na koncerty po całej kuli ziemskiej. Śniadanie w Londynie, tego samego dnia kolacja w Tokio. Luksusowe hotele, samochody, domy. Kobiety, które naraz się pojawiają oraz „dobrzy” przyjaciele i doradcy biznesowi. Im więcej tej obłudnej gry, tym większą pustkę odczuwał w sercu i jednocześnie pogardę do siebie. Żeby zagłuszyć te uczucia i usprawiedliwić siebie samego brnął dalej w to bagno, coraz bardziej, coraz głębiej.  

Dziś, tamten czas określa mimo blasku fleszy – mrokiem. Wtedy przyświecało mu jedno słowo „WIĘCEJ”. Nigdy nie był „najedzony” sławą, relacjami z kobietami, alkoholem, jedzeniem. Ciągle chciał więcej i więcej. Licząc, że tak zaspokoi swój głód, swoje pragnienia, deficyty z dzieciństwa… W świecie duchowym rzadko jednak jeden nałóg pozostaje w odosobnieniu, zaraz pociąga za sobą kolejne… alkohol, narkotyki, nieczystość, przemoc. O tym mówią egzorcyści, mając listę złych duchów, które zazwyczaj występują w parach lub w grupach. 

O tym, jak trudno o własnych siłach wyrwać się z bagna grzechu świadczy to, że nawet zawał serca, który miał w młodym wieku nie zmienił za wiele w jego życiu. Na chwilkę spowolnienie, krótka refleksja, lecz zaraz powrót do utartych schematów. I kłamstwo, które w siebie wtłaczał, że to nic wielkiego, że żyje przecież poprawnie, jest dobrym człowiekiem, udziela się charytatywnie… Za tą fasadą krył się jednak nieutulony ból i cierpienie wielu osób. Małżeństwo i rodzicielstwo zostało tak mocno nadszarpnięte, że stanęło przed widmem rozwodu.

To miały być ostatnie wakacje, ostatnia deska ratunku, aby scalić rozpadającą się rodzinę, coś połatać, naprawić (ciekawe, skąd pomysł u ludzi, że wspólne wakacje mogą przynieść trwałą zmianę?). Rajska wyspa na Malediwach. Liczyli na plażowanie, słońce, ocean i  być może jakieś ustalenia, do których dojdą, aby uratować małżeństwo.

Ku zaskoczeniu wszystkich, zamiast oczekiwanego słońca, zastała ich wielodniowa ulewa i zimno. Taka pogoda nie zdarza się tam praktycznie nigdy! Nawet miejscowi byli zaskoczeni. Ale czy Pan Bóg nie jest też Panem przyrody? Wiele długich dni w zamknięciu, w hotelu, o czym tu rozmawiać, jak znieść bycie z samym sobą i wszystkimi nałogami, obciążeniami, przeszłością? Z nudów i bez planu na najbliższe dni Lou Bega wziął do ręki coś, co znalazł w sypialni hotelowej. Pismo Święte. To była ostatnia rzecz, o której mógłby w tej sytuacji pomyśleć. Sam nie wie, jak to się stało, że je otworzył… A jednak… Pierwszy krok… To jest ta tzw. szczelina, którą zrobił w sercu i ona już wystarczyła, aby łaska Boża mogła wkroczyć i zadziałać z całą mocą! 

Słuchając ludzi nawróconych dobrze widać, jak moment odosobnienia, choćby chwilowego jest kluczowy. To moment odłączenia się od hałasu tego świata, od tego co jest nam wtłaczane do głowy, czym się karmimy, co jest trendy, jak się teraz żyje, to tzw. pustynia, którą może być choćby maleńki pokoik, łazienka, las, pole, ogród, góry. W przypadku Lou Begi był to pokój hotelowy. Jak trudno o taki moment, który zmienia życie – to teraźniejsze i wieczne!  Szczególnie dzisiaj jest to ekstremalnie trudne, bo komórkę człowiek zabiera wszędzie ze sobą… a ta już wie, jak zająć umysł i serce, jak karmić zmysły i oszałamiać. Pan Bóg jednak i z tym sobie radzi. 

Lou Bega dopuścił na chwilkę prawdę o sobie, przyznał przed samym sobą, że coś w jego życiu nie gra, że dźwiga ze sobą jakiś ogromny ciężar. Gdzieś w sercu dopuścił myśl o tym, że tak naprawdę nie jest wolny, że potrzebuje ratunku. I że sam nie potrafi tego zmienić… W takiej postawie szczerości z samym sobą powiedział w sercu do Boga, którego jeszcze nie znał i miał wątpliwości, czy On w ogóle istnieje… Panie ratuj…!

Dopóki nie wejdziemy na pustynię, nie wyłączymy telefonu i telewizji, nie zamkniemy laptopa i wyłączymy muzyki, nie dajemy Panu możliwości, żeby nas ratował. A On czeka na ten moment naszego życia z utęsknieniem, na ułamek sekundy kiedy powiemy „tak Panie, wejdź w moje poplątane życie i pomóż mi…”. W ciszy odczuwamy dotkliwiej swoje pogubienie, rany, zniewolenia, samotność. To boli. Ale w ciszy dopuszczamy wreszcie do głosu Tego, kto kocha nas bezwarunkowo, kto zna nas na wylot, „wie kiedy siadamy i wstajemy” i kto nigdy nas nie potępia… Kto niestrudzenie walczy o każdą duszę i nawet aranżuje nam naszą osobistą pustynię: „Dlatego zwabię ją i wyprowadzę na pustynię, i przemówię do jej serca”. (Oz 2,16) I to nigdy nie będzie zwykła rozmowa, każdy kto doświadczył rozmowy z Panem, ten wie. Każde Jego słowo ma moc zmiany, uzdrowienia, przebaczenia, a nade wszystko miłości. I ono jest spersonalizowane, przeznaczone tylko dla Ciebie, na ten konkretny moment Twojego życia.

Co Pan Bóg powiedział do Lou Begi tego dnia w pokoju hotelowym? Lou Bega otworzył Pismo Święte na zdaniu, które przeszyło go na wskroś… zrozumiał w sekundzie, że to nie jest zwykła książka… Patrząc na strugi deszczu za oknem, otworzył na fragmencie „jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego”. (J 3, 5) To przeczytane Słowo trafiło w sam środek jego serca i duszy. To był moment zwrotny w jego życiu…

Dalsze wydarzenia są tak nieprawdopodobne, że można napisać książkę, a i pewnie taka kiedyś powstanie.

Dziś Lou Bega jest świadomy tego, że sam, tak po ludzku nigdy nie zmieniłby się. Nie ma ludzkich sposobów, aby samemu poradzić sobie z ranami dzieciństwa (bardzo przeżył rozwód rodziców), aby uzdrowić swoją psychikę, charakter, moralność, wyjść ze zniewoleń, do których ciągnie ciało i umysł. Dziś jednak wie i o tym zaświadcza, że tego ZAWSZE potrafi dokonać Jezus i wystarczy nasz jeden mały krok, jedna decyzja – Panie ratuj! 

Zobaczcie sami, jakie piękno, siła mężczyzny, dojrzałość i pokora bije z tego człowieka!… To co stare przeminęło, teraz jest nowe, ale w NIM.

Piękna piosenka, świadectwo człowieka, który zdecydował się całkowicie zanurzyć w Bogu i śpiewa o życiodajnej wodzie, która przemienia, ratuje i zmywa wszelki grzech, a której źródłem jest Jezus, nasz Bóg.

Ladies and Gentelmen: oto Lou Bega z żoną po uchwyceniu się Pana Boga za rękę: