Dzisiejsza Ewangelia (Łk 13,22-30 z dnia 21.8.22) budzi pytania: czy mogę spodziewać się, że będę zbawiony? Czy moim życiem zasłużyłem sobie na Niebo, albo czy jeszcze zdążę na nie zasłużyć..?
Zaraz, zaraz, chwileczkę!
Od pewnego czasu już wiem, że tak naprawdę to nie jestem w stanie sobie na to zasłużyć.
Teraz to już znany mi fragment Słowa:
Ef 2,8: Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga:
Ef 2,9: nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił.
Hmm… Dowiedziałem się o tym „już” po pięćdziesiątce… wstyd się przyznać, bo to późno, jak na wziętego katolika. A ja za takiego i uchodziłem, no i sam się uznawałem.
Dzisiejszy fragment Ewangelii wywołuje u mnie i dziś pewne napięcie, ciekawość, czy nawet niepokój o to, co będzie ze mną w tamtym, krytycznym momencie. Będę wtedy u progu wieczności… stop!
Czy aby na pewno dopiero wtedy?
To będzie przejście z obecnego, znanego mi ziemskiego bytu do innego, nowego, lepszego – obiecanego przez Pana Jezusa. Wydaje się, że wszystko zaczęło się od moich narodzin, a dokładniej od poczęcia, a może jeszcze wcześniej, tj. od momentu kiedy Pan Bóg… no musiał mnie zaplanować! Od kiedy więc – dokładnie nie wiem, ale wygląda na to, że już jestem w wieczności!
Już teraz biegnie jej nieograniczony czas.
Tyle tylko, że na obecnym ziemskim etapie mam możliwość wpływu na kolejny, ten docelowy.
Oprócz samego przejścia na „drugą stronę” będzie to o tyle istotny moment, że nastąpi w nim koniec możliwości mojego wpływu na pozostałą, całą moją wieczność. Teraz jeszcze go mam, potem już zostanie tak – jak zostanie. Ziemski etap – będący pewną próbą – zdeterminuje ten następny, po drugiej stronie. Życie z Bogiem lub bez Niego – to jest różnica już tu na ziemi, a co dopiero później!
Na co dzień jednak rzadko się myśli o tych sprawach, chyba też tym mniej, im mniej zagląda się do Biblii.
Ok, więc zasłużyć nie mogę, ale jakiś wpływ chyba mam? Przecież po coś Pan Bóg dał mi wolną wolę, no i ten ziemski czas próby.
Wracając do naszego Czytania:
Łk 13,23: Raz ktoś Go zapytał: «Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni?» On rzekł do nich:
Łk 13,24: «Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie zdołają.
No, jak widać, „gwarancji na zapas” tutaj nie ma.
Skoro jednak nie można zasłużyć na zbawienie, to co doprawdy można zrobić? Co znaczą te ciasne drzwi?
Gdy tak je sobie wyobrażam, to myślę, że przez jakieś ciasne drzwi wpuszcza się pojedynczo, tak by każdego, kto podchodzi, można było obejrzeć i zidentyfikować. Żeby nikt przypadkowy się nie prześlizgnął. Aby jednak być wpuszczonym trzeba być… rozpoznanym przez wpuszczającego.
No więc nie ma rady, trzeba będzie być rozpoznawalnym, i to w jakiś określony sposób dla Tego Kogoś, kto pozwala – lub nie – na przejście przez te ciasne drzwi do Nieba.
Tylko jak tego dokonać, nie będąc w stanie zasłużyć?
Pan Bóg przecież nas zna, i to nawet lepiej, niż my sami znamy siebie.
Łk 13,26: Wtedy zaczniecie mówić: „Przecież jadaliśmy i piliśmy z Tobą, i na ulicach naszych nauczałeś”.
Kojarzy mi się to z udziałem w Eucharystii i może w jakichś rekolekcjach…
Łk 13,27: Lecz On rzecze: „Powiadam wam, nie wiem, skąd jesteście. Odstąpcie ode Mnie wszyscy, którzy dopuszczacie się niesprawiedliwości!”
Mocne słowa. W ich obliczu… pokornieję. Budzi się bojaźń – oby tylko ta Boża, pochodząca od Ducha Świętego.
Bo tu niezwykle mocno daje do myślenia to, że Pan Jezus będzie mógł mi wtedy powiedzieć:
– Nie wiem, skąd jesteś!
I to znając mnie na wylot i wiedząc o mnie dokładnie wszystko. Szok polega też na tym, że pomimo tego, że uważam się za osobę wierzącą, to jednak – mogę znaleźć się w takiej sytuacji, że u „progu prawdziwej wieczności” Pan Bóg może po prostu się mnie wyrzec!
Jakby jeszcze tego mało, to o dopuszczaniu się niesprawiedliwości jest mowa w kontekście tych, którzy utrzymują i pewnie będą utrzymywać, że – a jakże by inaczej – znają Boga!
Parafrazując wers 26:
Przecież gdy się z Kimś spotykam przy stole – rozumiem Eucharystycznym – albo gdy słyszę, jak On przemawia – rozumiem przez usta kapłana (lub osoby świeckiej) – to powinienem raczej Tego Kogoś znać!
Ta Ewangelia działa na mnie jak kubeł zimnej wody, a nawet kilka ich na raz, w każdym razie pobudza do refleksji nad swoimi poczynaniami.
By zatrzymać się i może tak powiedzieć do siebie:
Zastanów się, co robisz!
Była chyba nawet taka piosenka, w refrenie której powtarzał się – jak mantra, ten zwrot.
Tymczasem tak się jakoś dziwnie złożyło (?!), że właśnie teraz, akurat w czasie powstawania tego tekstu dosłownie „wpadła mi w ręce” księga Aggeusza, gdzie dwukrotnie w jednowersowym odstępie pada takie upomnienie:
Ag 1,5: A teraz tak mówi Pan Zastępów: Zastanówcie się dobrze nad swoim postępowaniem!
Ag 1,7: Tak mówi Pan Zastępów: Zastanówcie się dobrze nad swoim postępowaniem.
Gdy dwukrotnie coś się powtarza, to chyba musi być ważne!
Ciekawa jest ta krótka Księga Aggeusza, w której nawet można znaleźć wskazania, co można zrobić, a czego należy się wystrzegać. Myślę jednak, że lepiej będzie, gdy ktoś sam dla siebie ją odkryje czy przypomni, nie będę tutaj próbował jej streszczać.
Ale wciąż pozostaje pytanie, jak być rozpoznawalnym przed tymi drzwiami?
O jakie kryterium tutaj chodzi?
Kluczem wydaje się użyte słowo „niesprawiedliwość”, tylko co ono właściwie tutaj oznacza?
I tu z pomocą przyszła mi jedna z codziennych lekcji, w której autor (Dennis F. Kinlaw*) napisał tak:
„Szokiem było dla mnie odkrycie, że pojawiające się w Biblii słowo «sprawiedliwość» oznacza pozostawanie we właściwych, autentycznych i czystych relacjach…”
A więc o nasze relacje tutaj chyba chodzi.
Relacje z innymi towarzyszą nam nieodłącznie, one nas w pewnym sensie charakteryzują, wiele o nas mówią.
Jeśli tak, to „dopuszczanie się niesprawiedliwości” oznacza ich zakłócanie, tak że są one niewłaściwe, nieautentyczne – czyli udawane, w tym rozumieniu nieczyste.
Z czym się to kojarzy?
Taka np. niewinna pseudodyplomacja, gdy wszystko ładnie, ok, zgoda, ale… jakby co, to tylko ja mam rację. Z powodu sprawowanej funkcji, zajmowanego stanowiska, albo i bez tego, tak po prostu, już ja wiem lepiej. Nawet gdy adwersarz nie zdążył nawet wyartykułować, o co mu właściwie chodzi, ja już go gaszę albo ignoruję. Niech sobie myśli, co chce. Nie będę nawet z kimś takim rozmawiać.
Gdy ktoś pozwala sobie na potraktowanie drugiego, w taki, powiedzmy pretensjonalny sposób, dowodzi to braku szacunku do drugiego człowieka. To manifestacja braku zainteresowania dobrą z nim relacją.
To jest coś, co automatycznie niszczy relację z drugim człowiekiem. Często nie zdajemy sobie z tego sprawy, a druga strona, tak potraktowana, też często nie od razu rozumie, co się właściwie dzieje. Podobnych przypadków można by rozpatrywać wiele.
Ale jakby nie było, takie właśnie potraktowanie kogoś to jest chyba ta niesprawiedliwość, przed którą przestrzega nas Pan Jezus.
Ta przestroga jest chyba też o tyle istotna, że Pan Jezus przewidział tu możliwość braku naszej świadomości, że mimowolnie może nam się to zdarzać. Często uważamy, że taki problem mnie nie dotyczy. Kogo jak kogo, ale nie mnie.
I co jeszcze intrygujące, ta niesprawiedliwość jest tu powiązana z uczestnictwem w nabożeństwach, nauczaniach – na Eucharystii czy innych praktykach religijnych.
To właśnie też chyba wynika z tej przypowieści.
Uczestnicząc w nich, można minąć się z Panem i nie nawiązać z Nim żadnej, bliskiej relacji. To jest pułapka, przed którą w tamtych mocnych słowach jesteśmy tu ostrzeżeni.
Może dlatego, że skupiamy się zbytnio na czynnościach, zwyczajach, symbolach, funkcjach itd., a wtedy nieopatrznie zapominamy o Kimś, Kto Jest Tu Najważniejszy. Jeśli w takiej sytuacji nie ocieramy jeszcze się o bałwochwalstwo, to niewykluczone, że wpadamy już w legalizm**, o którym było co nieco niedawno.
Myślę, że tu nas Pan Jezus i przed czymś takim właśnie przestrzega.
I sprawa wydaje się być o tyle niebezpieczna, że nawet ujawniając dotychczasowy, ukryty legalizm (ten, być może związany z dotychczasową tzw. tradycyjną religijnością), nie możemy być pewni, że jesteśmy już od niego wolni, należąc np. do jakiejś wspólnoty. Tu niestety też musimy ciągle czuwać, by nie wpaść w tzw. neolegalizm związany z Nową Ewangelizacją, charyzmatyczną, wspólnotową religijnością, albo z przywiązywaniem nadmiernej uwagi do jakiejś funkcji, formy czy rytu.
Ukryty czy nowy – legalizm nas zaślepia, gdyż opieramy swą wiarę na wybranych, własnych poczynaniach, a Pan Bóg, który miał być w centrum, faktycznie jest odsuwany na dalszy plan, często wbrew jednoczesnym pięknym słowom, deklaracjom i sloganom.
Skąd takie spostrzeżenie?
Widać to po niektórych naszych wzajemnych relacjach.
Może warto się im bliżej przyjrzeć i sprawdzić, dlaczego zdarza się, że coś jest nie tak, że dzieje się owa niesprawiedliwość.
Może to moja relacja z Panem nie jest wystarczająco rozwinięta i przenosi się to na inne.
Stosując się do rad z księgi Aggeusza, dobrze chyba będzie zastanowić się nad swoją sprawiedliwością, czyli stanem swoich relacji. To taki jakby papierek lakmusowy, bo jaki mam stosunek do innych, taki mam też fundament, czyli mój osobisty stosunek do Pana Boga. Z tej bazy wynika reszta.
Myślę, że dbając autentycznie i gorliwie o tę „pierwszą z relacji”, eliminujemy problem z wszystkimi innymi – przynajmniej ze swojej strony.
Gdy tak pomyślę, że kiedyś, gdy przyjdzie mi zapukać do tych małych, ciasnych drzwiczek, to nic już nie będę mógł zrobić ani nawet powiedzieć.
Poprzez mocne słowa tej Ewangelii jesteśmy zawczasu uprzedzani przez Pana, by przypadkiem nie doszło tam do przykrej, dramatycznej niespodzianki.
A w sukurs przychodzi tu – powracające jak mantra – podwójne ostrzeżenie z księgi Aggeusza:
Ag 1,5: A teraz tak mówi Pan Zastępów: Zastanówcie się dobrze nad swoim postępowaniem!
Ag 1,7: Tak mówi Pan Zastępów: Zastanówcie się dobrze nad swoim postępowaniem.
* z Platformy SzukającBoga.pl
** „Legalizm to próba znalezienia akceptacji u Boga, albo ludzi jedynie na podstawie naszego podporządkowania się zestawowi zasad, praktyk lub nauczań” – Cytat z książki „Uwolnienie serca – Powrót starszego brata” Neala Lozano.