Akcja roraty

1 Sm 1, 24-28 „Oto ja oddaję go Panu. Po wszystkie dni, jak długo będzie żył, zostaje oddany Panu”.

To chyba największe marzenie wierzącej mamy, żeby dziecko było do końca swoich dni oddane Panu.

Tak jak Anna długo musiałam prosić Pana o dzieci i czekać na nie. 

Moi rodzice nie byli jakoś blisko kościoła, ale pamiętam, że chodziłam z mamą na roraty. Szłyśmy rano po śniegu z lampionem do kościoła, a potem był nastrój rorat, ciemność, Chwała na wysokości… To dobre wspomnienie, pełne ciepła i niezwykłej atmosfery. 

Potem byłam młodą dziewczyną zaangażowaną w Odnowę w Duchu Świętym. Wspólnota to było całe moje życie, wszystko inne było dodatkiem do niej. To też dobre wspomnienie. Byłam tzw. singielką, ale wiedziałam że chcę mieć dzieci. Pamiętam wtedy taką swoją modlitwę, kiedy mówiłam Panu, że jeśli moje dzieci miałyby być niewierzące to lepiej niech ich nie mam, a jeśli zechce mi je dać to ma sprawić, żeby Go poznały. 

Teraz mam 4 córki. Są jeszcze dość małe, nie wiem czy będą mieć wiarę w życiu dorosłym. Czasem mam duże wątpliwości ;). W takich chwilach przypominam sobie tę modlitwę i trzymam nią Pana Boga za słowo.
A tymczasem w życiu z dziećmi w zabieganej codzienności przyszedł czas na akcję „Roraty w następnym pokoleniu”. U nas w parafii są rano, o 6.30. Wbrew pozorom dla naszej rodziny to jedyny sposób, żeby na nie pójść. Po południu, kiedy są zajęcia pozalekcyjne i wszyscy zmęczeni po całym dniu, nie wybralibyśmy się, nie byłoby szans.
Na roratach w dzisiejszych czasach (nie pamiętam tego z dzieciństwa) jest losowanie nagród – słodyczy za serduszka z odpowiedziami na pytania z poprzedniego dnia. Uśmiechem od Pana dla mnie było to, że zaraz w pierwszym tygodniu każda z moich dziewczyn wygrała. 
Po roratach  drożdżówka i herbata, dla dorosłych kawa, w domu parafialnym. Fantastyczna okazja do spotkania ze znajomymi, budowania wspólnoty. Dla dzieci, ale i dla nas. Jest trochę inaczej niż kiedyś, bo teraz to ja jestem mamą, dla mnie jest codzienna pobudka o 5.30, śniadaniówki do szkoły, czesanie kucyków (bo najszybciej) itd. Dobrze, że jesteśmy w tym razem z mężem…

Ale kiedy już dotrzemy do kościoła okazuje się, że nadal warto. Pomimo upływu lat, a może i nawet bardziej, bo człowiek bardziej świadomy, nie mija wartość porannej Mszy Świętej, Komunii Świętej (większość z nas już może uczestniczyć w pełni)  klimat rorat, ciemność, lampiony, a potem śniadanie we wspólnocie…

Dziękuję Panu za moje dziewczyny.
Oddaję Mu je na tak długo, jak będą żyć i na wieczność. 
Trzymam Go za słowo, że jakoś znajdzie drogę do ich serc. Bezczelnie nie dopuszczam myśli, że mogłoby być inaczej, a tymczasem mam nadzieję, że dotrwamy wiernie do końca Adwentu 🙂.