Może dostaliśmy kiedyś słowo od Boga, jakąś konkretną obietnicę i wypatrujemy kiedy to, co On powiedział zacznie się realizować. Może to dotyczy jakiejś trudnej sytuacji, której od kilku lat nie możemy rozwiązać lub oczekiwania na ponadnaturalne uzdrowienie. Nie wiemy, kiedy to się wydarzy ani tym bardziej jak to się stanie. Mam tu na myśli przede wszystkim te sytuacje, w których po ludzku nic nie możemy zrobić, bo wszystkie naturalne sposoby zostały wyczerpane.
W Ewangelii Łukasza (Łk 12, 25-26) czytamy:
Któż z was przy całej swej trosce może choćby chwilę dołożyć do wieku swego życia? Jeśli więc nawet drobnej rzeczy [uczynić] nie możecie, to czemu zbytnio troszczycie się o inne?
Co to znaczy „troszczyć się o coś”? Spośród synonimów tego słowa najczęstsze to: „chuchać na coś, mieć coś w swojej pieczy, często o tym myśleć, mieć nad czymś nadzór”. Jak widać z powyższego fragmentu, nasze myślenie o czymś nie wystarczy, żeby coś się wydarzyło. Jak wiele czasu myślimy o czymś, na co nie mamy wpływu? Do czego to doprowadza nasz umysł?
Salomon w swoich przypowieściach pisze, że „jak człowiek myśli w sercu swoim, takim jest”.
Nieustanne myślenie, medytowanie nad czymś prowadzi do tego, że zaczynamy o tym mówić, a całe nasze życie podporządkowujemy temu właśnie, o czym myślimy i mówimy. W życiu duchowym takie zachowanie powoduje, że przenosiny nasze skupienie z Jezusa i z Jego dzieła krzyża na nasz problem. W przypowieści o bogaczu Jezus dobitnie to uczniom tłumaczy:
Łk 12, 16-21
Pewnemu zamożnemu człowiekowi dobrze obrodziło pole. I rozważał w sobie: „Co tu począć? Nie mam gdzie pomieścić moich zbiorów”. I rzekł: „Tak zrobię: zburzę moje spichlerze, a pobuduję większe i tam zgromadzę całe moje zboże i dobra. I powiem sobie: Masz wielkie dobra, na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj!” Lecz Bóg rzekł do niego: „Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, coś przygotował?” Tak dzieje się z każdym, kto skarby gromadzi dla siebie, a nie jest bogaty u Boga».
Jezus mówi tu, byśmy nie troszczyli się zbytnio i nie rozmyślali za dużo o swoim życiu.
Myślenie bogacza było konsekwencją pewnego stylu życia, w którym dominowało przekonanie, że jeśli on się o siebie nie zatroszczy, nikt mu nie pomoże. To po pierwsze, po drugie bogacz był skupiony na swoich dobrach materialnych. Chociaż to było złudzeniem, wydawało mu się, że ma kontrolę nad swoim życiem.
Lęk przed poczuciem braku kontroli to chyba postawa bliska współczesnemu człowiekowi. Przeciwieństwem tego jest utrzymanie swojego serca w pokoju, odpocznieniu i koncentrowanie się na Dawcy, a nie na darach. Ciągle myślenie i próba analizy rzeczywistości, na którą nie mamy wpływu, doprowadza do frustracji, gniewu i zniechęcenia. Jezus w Ewangelii św. Mateusza zachęca nas, byśmy nie troszczyli się o swoje życie, a jedynie o królestwo niebieskie, a On zajmie się tym, czego nam potrzeba. Podaje przykłady lilii, ptaków, nad którymi On ma pieczę.
Gdybyśmy skupili swą uwagę na Nim i Go nie ograniczali przez swoje myślenie, doszlibyśmy dużo dalej, niż nam się wydaje. Słyszałam kiedyś ciekawe zdanie, że Bóg ma dla każdego z nas swój plan, ale gdybyśmy mogli w jednej chwili ten plan zobaczyć, bylibyśmy zdumieni i zaskoczeni tym, co dla nas przygotował i do jakiej misji nas zaprasza.
Wierzymy, że Bóg ma moc nas uzdrowić, że w dziele odkupienia mieści się również uzdrowienie dla naszych ciał. Czytamy wielokrotnie o tym, a mimo wszystko często nie widzimy Bożego działania. Znów rodzi się pytanie: „jak to się stanie?” Wyobrażamy sobie, jak to by mogło wyglądać w naszym przypadku i może mija czas, a nie doświadczamy niczego szczególnego.
Próbujemy różnych praktyk: a to wyrzekania się, a to wyznawania słowa, a może 12 kroków do uzdrowienia… Niejednokrotnie robimy to wszystko, by odzyskać poczucie kontroli, próbować opanować lęk i zagrożenie. Oczywiście to wszystko jest wpisane w nasze życie duchowe jako narzędzie do walki z wrogiem o tyle, o ile jesteśmy zanurzeni w Nim, a to, co mówimy i robimy odzwierciedla nasze serce.
W jaki sposób zatem możemy dojść do tego miejsca, które Bóg nam przeznaczył? Przez posłuszeństwo Jego słowu. Przychodzi mi na myśl Naaman, który potrzebował uzdrowienia z trądu. Miał on własne wyobrażenie, jak to będzie wyglądać. Spodziewał się, że Eliasz położy na nim ręce i będzie się długo modlił. Tymczasem otrzymał polecenie, by siedem razy zanurzyć się w Jordanie. Był bliski rezygnacji, ale za namową sługi wykonał to zalecenie. Został uzdrowiony przez to, że ostatecznie uwierzył i był posłuszny słowu.
W Nowym Testamencie Jezus uzdrawia umierającego syna urzędnika królewskiego z Kafarnaum. Słyszał on wcześniej o Jezusie, miał nadzieję, że pójdzie On z nim, położy na chłopcu ręce i ten odzyska zdrowie. Tymczasem Jezus mu po prostu odpowiedział: „Idź, syn twój żyje”. Ojciec uwierzył i rzeczywiście w połowie drogi słudzy przybyli do niego i oznajmili mu, że chłopiec ma się dobrze, a poprawiło mu się właśnie w tej godzinie, w której Jezus powiedział, że żyje. Po raz kolejny widzimy posłuszeństwo słowu, zaufanie i efekt uzdrowienia. Myślę, że urzędnik zupełnie inaczej sobie to wyobrażał. Jego umysł naturalnie nie był usatysfakcjonowany, ale słowo Jezusa znaczyło dla niego więcej niż własne wyobrażenie.
W Ewangelii św. Mateusza, czytamy: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie”. Mamy tutaj zaproszenie, by oddać Mu ciężary naszego życia, wszystko to, co nas przerasta i przestać już o tym myśleć, a pozwolić Mu, tak jak On chce, rozwiązać ten problem, który w naszej głowie urósł już do rangi nierozwiązywalnego. Trudność polega na tym, że musimy otworzyć zaciśnięte dłonie, usiłujące za wszelką cenę panować nad wszystkim. To bardzo boli, bo jest wyjściem ze strefy komfortu i wypłynięciem na nieznane wody. Wtedy jednak wszystko staje się możliwe, bo pływamy w wodach Tego, który jest nieograniczony. Nie wiemy, jak to będzie, jak to się rozwiąże, ale sama świadomość, że On jest, kocha nas i pragnie dla nas dużo więcej, niż sami w naszym ograniczonym umyśle oczekujemy powoduje, że wchodzimy w strefę odpocznienia i potrafimy patrzeć na swoje problemy z Jego perspektywy. Wtedy to słowo, które wcześniej z uporem maniaka wyznawaliśmy, ale z poziomu informacji, zaczynamy wyznawać z poziomu objawienia i wtedy wiemy, że w Jego ranach zostaliśmy uzdrowieni. Nasze serce odpowiada „tak i Amen”, a symptomy, choćby miały trwać jeszcze kilka lat, nie angażują już naszego serca, bo ono zapuściło korzenie w Tym, który uzdrawia.