Jest grubo po 23. Siedzę nad pracą licencjacką. Jestem w „całkowitym lesie”. Można powiedzieć, że jest to istny lubelski gąszcz. W głowie przelatują mi myśli, pytania i zero pomysłu na dalszy „pisemny szkielet”. Na myśl o kolejnym seminarium, robi mi się naprawdę niedobrze. Nagle dzwoni telefon. Sięgam po niego i zerkam na wyświetlacz: Kaśka.
„Kaśka? O tej godzinie?” – myślę. Odbieram.- Ha… – już chciałam się odezwać, kiedy słyszę moją koleżankę, która mówi na jednym tchu:
– Eliza! Hej! Słuchaj wiesz, że jutro będzie w Warszawie Beata Pawlikowska?
„Odkrycie roku.” – myślę. Mój wewnętrzny krytyk – zaczął się „odpalać”.
– Super. Stara może ma jakieś „nagrywki”, po prostu.
Kaśka zaczyna się rozkręcać i opowiadać. Jej słowa przelatują mi między uszami. Kątem oka patrzę na ekran swojego komputera i zastanawiam się co powiem swojemu promotorowi. Nagle słowa mojej koleżanki wytrącają mnie z moich myśli.
– Co? Jeszcze raz. Co? Będę mogła się z nią spotkać?
– No tak! Od kilku minut próbuję powiedzieć Ci, że ma spotkanie autorskie. Jutro w Warszawie.
– Serio?
Nie mogłam w to uwierzyć. Uwielbiałam Beatę Pawlikowską. Jej książki, audycje radiowe itd. W dzieciństwie marzyłam o tym, aby się z nią spotkać. Szybka decyzja. Co robimy? Po kilku minutach wiedziałyśmy, że musimy tam jechać. W trakcie studiów prowadziłyśmy już wideo bloga, który był jednocześnie zaliczeniem praktyk, a że studiowałyśmy Mediteranistykę – czyli naukę o krajach Morza Śródziemnego, kulturze, religiach, w połączeniu z językami, to wszystko się zgadzało. Blog z założenia miał być zbiorem wywiadów z różnymi podróżnikami, przeplatany tematami w stylu multi-kulti. W tamtym okresie udało się poznać naprawdę wielu niesamowitych ludzi. Ekipę Busem przez świat, gościa, który pojechał z 16 – letnim synem w Himalaje na motocyklu „duet Michałów”, którzy opowiedzieli nam swoją panamską historię i wielu innych. Jednak w życiu nie sądziłam, że uda mi się spotkać z Beatą Pawlikowską. Spakowałam aparat, dyktafon, ładowarki, dodatkowe baterie, notatnik i kilka ciuchów. O 5 miałyśmy mieć pociąg.
Następnego dnia, po licznych perypetiach włączając fakt, że jechałyśmy wagonem widmo – „oficjalnie nie było go”, mimo iż istniał na biletowym papierze, udało nam się dotrzeć. Niestety na miejscu okazało się, że nie ma nikogo, kto mógłby powiedzieć nam gdzie odbędzie się spotkanie. Uznałyśmy, że mamy jeszcze trochę czasu i po prostu się tu rozejrzymy, a w międzyczasie, jak nadarzy się okazja – zapytamy lub znajdziemy same. Nagle kątem oka zobaczyłam 2 metrowego gościa z identyfikatorem – stwierdziłam, że podejdę i go zapytam. Ewidentnie „wybijał się z tłumu”. Przywitałam się, wyjaśniłam, że jesteśmy z takiej i takiej uczelni, że chcemy zrobić wideo relację i spotkać się z autorką. Odparł, że nie ma żadnego problemu i faktycznie to w tej sali. Chwilę rozmawiamy o naszym kierunku, naszym pomyśle. Nagle wyciąga z kieszeni wizytówkę i mówi, abym się odezwała później do niego. Trochę zdziwiona, odpowiadam: „Jasne”. Po czym przekładam ją na drugą stronę i kompletnie osłupiałam. Czytam: SEKRETARZ NATIONAL GEOGRAPHIC. Gdy teraz o tym myślę to stwierdzam, że musiałam wyglądać naprawdę śmiesznie. Oczy jak 5 złotych i „opadnięta kopara”. Byłam w całkowitym szoku. Nagle przypomniało mi się, że kiedyś się o to modliłam (aby spotkać kogoś z tej gazety), ale szczerze pisząc – kompletnie o tym zapomniałam! Na szczęście Tata w Niebie ma dobrą pamięć.
Kończąc już moją „długą opowieść” chcę tylko dodać, że oprócz spotkania z p. Beatą Pawlikowską, udało nam się nie tylko poznać osobę z „kultowego magazynu”, ale zrobić materiał z „panamskimi podróżnikami”, który posłużył nam na bloga, ale i do zaliczenia praktyk. A co się tyczy mojej pracy licencjackiej – to ostatecznie Bóg pomógł mi ją napisać.
Zawsze w takich sytuacjach myślę: Czym sobie zasłużyłam, że Bóg spełnił jedno z takich moich małych marzeń?”, a muszę dodać, że zrobił kilka takich „perełek” w moim życiu. Jednak teraz szybko przychodzi odpowiedź: niczym, bo przecież nic nie mogę Mu dać, a wszystko co otrzymuje jest bezwarunkowo. Do tej pory „zdarza mi się łapać na tym, że chcę Mu coś udowodnić” i myślę, że nasz Tata ma ze mnie niezły ubaw. Nie otrzymuje za coś, ale mimo: moich wad, słabości, „nieogarnięcia” – apropo: spoko zaczyna się to z Nim powoli zmieniać :), ale jest to proces, który trwa.