Ciemność prawdziwa

„Chociaż bym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną.” /Ps23,4/

Ciemność, która  towarzyszy człowiekowi, ta która była i czasem jeszcze jest w moim życiu, być może i w Twoim. Ciemność, którą widzę, to dobry zwiastun nadziei , bo gdy widzę nie jestem już ślepy.

Właśnie ta ciemność jest ciemnością oświetloną i o niej chciałbym opowiedzieć.

W Ewangelii Św. Jana 1,7 czytamy:

„Przyszedł On na świadectwo, aby zaświadczyć o światłości , by wszyscy uwierzyli przez niego.”

Usłyszeć głos prawdy i przyjąć ją jako swoją, o miłości, która cię ogarnia, obejmuje i przytula.

Jak trudno jest uwierzyć człowiekowi ograbionemu z tego słowa prawdy.

Jako dziecko jesteś ograbiony z poczucia bezpieczeństwa , kiedy patrzysz na rodziców wyciągasz swoje dłonie i łapiesz za dłonie taty, krzycząc nie duś mamy; masz trzy lata i pamiętasz do dziś.

Dziś masz odpowiedź , bo zapytałeś: gdzie byłeś kiedy to się działo?!

Byłem twoim głosem, twoim płaczem, twoimi dłońmi .

Krzywda, której doznajesz rzutuje potem na całe twoje życie.

Poznajesz strach, lęk, obawę, staje się to twoim towarzyszem życia. Mijają lata i twoja żona , nie jest już twoją żoną , a ty pływasz w smrodzie alkoholu. I użalasz się nad sobą mówiąc: przecież chciałem dobrze…

Wtedy nie zadajesz pytania: gdzie byłeś?… Tylko czy jesteś?… Czy istniejesz?!

Dziś widzę jak bardzo chcesz pomagać i jak bardzo Cię ograniczam.

Małe ręce dziecka, które idą na pomoc, tym którzy po swojemu chcą rozwiązywać własne problemy. Ręce, które  mówią co czynisz?! Czy już zapomniałeś, że byłeś dzieckiem?!

Droga odwieczna idącego na ratunek, wołającego gdzie jesteś synu mój?!

Jak daleko odszedłem , że przestałem widzieć ból i stałem się bólem – żony, dzieci, brata, siostry, matki… jak daleko zabrnąłem, że nie czułem bólu ich serc.

Czy kamień może słyszeć? Czy kamień może czuć?

Trzeba było Jego śmierci, by zrozumieć, że nie żyjesz.

Stajesz się grobem dziecka płaczącego wewnątrz, trzymającego ojca za dłonie i mówiącego: gdzie jesteś?, bo nie widzisz, bo twe serce jest kamieniem. Ale krzyk jest tak silny, że kamień pęka i serce zaczyna bić światłem miłości. Czujesz wszechogarniającą miłość – to jest On stwórca wszystkiego, duch sprawiedliwości i miłosierdzia.

Trzeba było stanąć by zobaczyć prawdę, trzeba było Słowa by zmiażdżyć kamień bólu i nienawiści do ludzi i siebie.

Trzeba było Boga, by zobaczyć człowieka.

Trzeba było Miłości, by miłość ofiarować.

Trzeba było śmierci, by dać życie.

Dziś wiem jak nazywa się przebaczenie, jak nazywa się miłość , bo poznałem Ojca, Brata i Przyjaciela… bo me serce to Betlejem, a ciało me to nowa Jerozolima.