Czy pół roku to długo?

Zaczęłam czytać książkę dla singli. Miałam ogromne opory, by po nią sięgnąć. Czułam się jak desperatka i życiowa nieudacznica, która potrzebuje poradnika, bo nie potrafi sobie poradzić ze znalezieniem męża. Skoro jednak postanowiłam zacząć pracować nad tą sferą życia, muszę być konsekwentna. 

Nie jestem pewna, czy rady zawarte w tej książce są skuteczne. Niektóre wydają mi się naprawdę dziwaczne i przesadzone. Skoro jednak moje pomysły nie przyniosły rezultatu, sprawdzę, czy Henry Cloud ma rację. 

Utknęłam na rozdziale „W randkach nie chodzi o małżeństwo”. O ile rozumiem, że spotykanie się z ludźmi ma mnie nauczyć nawiązywania relacji i otwartości, o tyle rada: „Obiecaj sobie, że przez pewien czas nie będziesz się poważnie angażować” jest kuriozalna. Według autora nawet jeśli spotkam interesującego mężczyznę, nadal powinnam umawiać się z innymi i pod żadnym pozorem nie rezygnować z poznawania nowych ludzi. Szaleństwo! Przecież po to chodzę na te randki, żeby znaleźć kogoś, z kim stworzę poważniejszy związek. Cloud twierdzi, że to dla mojego dobra, bo jeśli zbyt szybko się z kimś zwiążę, mogę stracić czas i popełnić błąd. Jednemu ze swoich przyjaciół poradził, by przez pół roku „nie spotykał się wyłącznie z jedną osobą”. Do tej pory postępowałam dokładnie odwrotnie. Nie umawiałam się równocześnie, lecz po kolei: jeśli dana relacja wygasła, angażowałam się w kolejną itd. Muszę przyznać, że ten mój system to było takie falowanie: najpierw ekscytacja i entuzjazm, potem odrzucenie i rozpacz, po czym znów ekscytacja i entuzjazm. W kółko to samo. Huśtawka emocji. Nadzieja-rozczarowanie-nadzieja-odrzucenie.

Rada Clouda jakąś nowością. Czy stać mnie na to, by poświęcić pół roku na taki eksperyment? A jeśli zakocham się do szaleństwa i z wzajemnością? Nadal mam poznawać innych? Jak na to zareaguje ten pierwszy i następni? Przecież jeśli się dowie, że nie daję mu wyłączności, może się zniechęcić. Czy w porządku jest „dawanie nadziei” kilku mężczyznom naraz? 

Ech, chyba właśnie moje wątpliwości świadczą o tym, że zbyt poważnie traktuję to całe randkowanie. Wciąż myślę o tym jak o castingu na męża i żonę, a nie „laboratorium wiedzy, rozwoju i doświadczenia”. Czy takie trzymanie na wodzy emocji jest naprawdę konieczne? Doskonale wiem, że zauroczenie może mnie sprowadzić na manowce, ale wciąż mam w głowie te marzenia o szalonej, romantycznej miłości od pierwszego wejrzenia.

Czy pół roku wystarczy, by zmienić myślenie?