Wciąż słyszę o tym, że ktoś znalazł swoją „drugą połowę” albo szuka „drugiej połówki”. To potoczne wyrażenie jest tak popularne, że niewiele osób zastanawia się, co ono tak naprawdę znaczy. A przecież mówiąc w ten sposób, wyrażamy pewne przekonanie, które wydaje się ugruntowane w naszej mentalności. Otóż uważamy, że związek mężczyzny i kobiety przypomina jabłko (lub pomarańczę, jak kto woli). To skojarzenie brzmi dosyć sensownie, wszak małżeństwo oznacza jedność, bliskość i nierozerwalność. Gdy mówimy: „To moja druga połowa”, tak naprawdę wskazujemy na to, że nie możemy bez siebie żyć.
Sprawa nieco się komplikuje, gdy bierzemy pod uwagę osoby niebędące w żadnym związku. Bo czy singiel jest tylko połową, kimś niepełnym, wybrakowanym? Zaprezentowany sposób myślenia właśnie na to wskazuje. Jeśli jesteś sam, musisz jak najszybciej znaleźć drugą połowę, aby stać się „całością”. Co gorsza, szukanie jednej jedynej „drugiej połowy” wśród miliona różnych połówek wydaje się niewykonalne. Poza tym, jak ją rozpoznać?
A gdyby tak przestać myśleć o połówkach, a zacząć mówić o „całościach”? Wtedy owe „dwie połowy” są dwoma całościami, które co prawda mogą żyć osobno, ale wybierają życie we dwoje. Czy to nie brzmi lepiej? Single natomiast są całościami, które szukają innej całości wśród miliona różnych całości. Na pewno wtedy szukanie jest łatwiejsze. Nikt też nie jest wybrakowany, nawet gdy żyje samotnie. Oczywiście, trudno być całością. Każdy z nas chciałby być z kimś, kto uzupełni jego braki, kto go dopełni. Ale czy takie myślenie zachęca do rozwoju? Poza tym połówka szybko usycha, więc trzeba desperacko szukać tej drugiej osoby. A desperacja nigdy nie kończy się dobrze.
Chcę być całością i szukam drugiej całości, bo „zdrowy związek tworzą zdrowe osoby”.