„Dusza Zmierzwiona”, czyli codzienne rozterki skołatanej duszy

Od pewnego czasu borykam się z chęcią usunięcia konta z Facebooka. Powód? Są przynajmniej dwa. Po pierwsze – zżera zbyt dużo czas, a ja na jego nadmiar i nudę nie cierpię, po drugie –  zżera jeszcze więcej nerwów niż czasu. 

Jestem przekonana, że w tej opinii nie jestem odosobniona, bo słyszę od wielu podobne komentarze. I cóż z tego? Nie ułatwia mi to w żaden sposób podjęcia decyzji. Bo z jednej strony jest to jakieś okno informacyjne, „relacyjne” (?), ale  z drugiej strony masa niewybrednych komentarzy, a nawet chamstwa. Jak dla mnie – wysoce niestrawna. 

Cóż począć? Dylemat goni dylemat. Nie znoszę brać udziału w pyskówkach, przepychankach i obrażaniu bliźnich, nawet jeśli ich nie lubię albo nie zgadzam się z ich poglądami. W emocjach zawsze można coś tam „chlapnąć”, ale rozum przecież dochodzi do głosu i wypowiedzi da się sprostować. Nerwy mi się rozstrajają, kiedy czytam co niektóre posty pisane przez bliższych czy dalszych znajomych, którzy roszczą sobie prawo do wszechwiedzy. Nagle na wszystkim się znają??? No nie, to byłaby gruba przesada z mojej strony. Wypowiedzi w jednym temacie drażnią mnie szczególnie – szeroko pojętego Kościoła i wiary. Tu już stopień znawstwa osiąga wysokie poziomy. Profesurę chcą zdobyć czy zadowolą się doktoryzowaniem? Co począć? Na każdy post zawierający link, artykuł, jakąkolwiek informację (pozytywną!), a dotyczącą owego tematu, pojawia się zjadliwy komentarz zawierający tzw. „wiedzę”. Chciałoby się czasem po przeczytaniu jednej czy drugiej wypowiedzi (czytaj – złośliwości), kiedy człowiekowi podniesie się ciśnienie – odpowiedzieć w podobnym tonie. Nie powiem, takie chęci też mnie nachodzą. Nie są mi wcale obce😊. Ale…., chcieć a opanować chcenie i zamiast emocji, np. posłuchać? No czego? Rozumu? Oni chyba swojego słuchają. I tu jest kolejna trudność. 

Emocje to potęga. Jestem obdarzona cholerycznym temperamentem i pracuję nad nim (szczerze mówiąc, są to lata pracy i to z różnym skutkiem). Kiedyś tak nie było, ale znam sporo takich, co mówią „jakimś mnie Panie Boże stworzył, takim mnie masz” i umywają łapki zasiadając na kanapie i patrząc jak wokół nich trup ściele się gęsto. Optyka patrzenia im się mocno zmienia, gdy ich samych spotyka i trafiają na „lepszego” od siebie, cholerycznego potentata. Wtedy są skłonni zmienić zdanie, że opanowanie jednak jest jednak konieczne (!).

Czytam, jak to znają się na szeroko pojętym Kościele i widzę, że nie znają jego założyciela i Jego nauki. „Miłujcie się jak Ja was umiłowałem” – to zdanie pozostaje zapomniane? Nieznane? Ja jednak pamiętam i dlatego poprzeczka idzie wysoko, bo już chciałoby się udusić, albo przynajmniej palnąć w główkę, dosolić tak, by mu w pięty poszło, a tu się przypomina, że trzeba kochać. 

No i jeszcze to! Ponieważ najbardziej dotyka mnie to, co wypisują ludzie bardziej lub mniej mi znani, to zwykle w pewien sposób znam historię ich życia. Widzę więc, skąd bije ich źródło goryczy. Przykład? Proszę bardzo – dorośli, których znam od kołyski, bo to bliskie towarzystwo naszych córek, czasem jeszcze z piaskownicy. Bywali niejednokrotnie w naszym domu przez całe lata, teraz poszli w tzw. wielki świat. Nie dane im było spotkać na drodze mądrego kapłana, dojrzałego w wierze dorosłego, który by dał świadectwo swojej wiary i pomógł wejść na drogę do doświadczenia Bożej miłości. Mają oczy ale nie widzą – a raczej teraz widzą to, co chcą widzieć, a konkretniej, co im „naczelny krytyk i oskarżyciel” pod przeróżnymi postaciami ukazuje. Na dodatek, na moment ich dorastania, kiedy wszystko w młodych jest wysoce wrażliwe, przypadł kryzys w Kościele. Nagle się okazało, że ci, którym ufali i stali dla nich w miejscu niezachwianej uczciwości i moralności, polegli w totalnym bagnie, a odór, który się niesie wokół nich, nie tylko szokuje, ale i skutecznie ich zniechęca do całego Kościoła.

Wszyscy wiemy, że emocje przeżywają wszyscy, każdy na swój sposób, indywidualnie. Młodzi (tu margines dałabym szerszy niż nastolatki), mają efekt wahadła. Od wiary do totalnej niewiary. Ich wiara nie zdążyła się zakorzenić, nie mówią już o jakimś formowaniu. Dopadł ich huragan wiadomości o ranach zadanych tym najmniejszym i bezbronnym, a pełnym ufności do świata i ludzi. Dziwić się, że tak reagują? Potępiać? Oskarżać? Tak byłoby najłatwiej, ale nie tego nas uczy Jezus. Zadaję sobie pytanie, jak więc reagować na przysłowiowe skakanie do oczu? Na niewybredny hejt i niesprawiedliwe ocenianie wszystkich i wszystkiego według jednej miary? Oni nie tylko odchodzą z Kościoła, ale i oczerniają, oskarżają i plują jadem. Mogłabym powiedzieć – WINNI i mieć spokój. Mogłabym. Tylko… Właśnie o to tylko rzecz się ma. Mam potrzebę szukania dobra w drugim człowieku (ciekawe skąd? 😊), więc muszę przyznać że dotyczy to również tych zagniewanych, zniesmaczonych, rozczarowanych „byłych katolików”. Na dodatek „Ktoś” mi wciąż przypomina:

„Kto pierwszy jest bez winy, niech rzuci kamieniem”. To bardzo konkretnie powiedziane i każdy z tym powinien się mierzyć i to nie jeden raz. Czy to tylko księża zgorszyli niewinnych? A tzw. reszta „plejady gwiazd”? Rodzice- ewidentnie pierwsze miejsce, dalej nauczyciele, i dalej aż do pełniących jakąkolwiek władzę. Nikt nie krzyczy? Nie wytyka? A co z „pobożnymi” katolikami, którzy po wyjściu z kościoła, nie gardzą obmawianiem czy tzw. podkładaniem świni bliźniemu, czy prowadzeniem większych lub mniejszych wojen domowych z mężem, żoną, dziećmi, teściami, sąsiadami za pomocą nieprzebranego arsenału niewybrednych słów, stosowaniem manipulacji, szantażyków? A szefowie w szerokim pojęciu, którzy stosują na co dzień mobbing, a potem z radością idą na nabożeństwo? Boże miej litość nad nami grzesznymi! 

Dziś trudno o świętość, zwłaszcza u młodych. Wszystko wolno, bo kto im zabroni? Mówić o tym, na czym się nie znam, powtarzać bzdury i stereotypy (np. powtarzanie argumentu, że Kościół dopuszcza jedynie kalendarzyk jako sposób na unikanie niechcianego poczęcia dziecka). 

Wszystko wolno? Może i tak. Ale nie wszystko korzyść przyniesie. 

Tak więc moja dusza wciąż doznaje zmierzwienia. Kłębią się myśli i emocje. Co zrobić? Wdawać się w niekończące się dysputy i przepychanki? Zostawić i przemilczeć? Nie reagować? Usunąć w końcu to konto z fb i mieć przysłowiowy święty spokój? Zostaję z tym bulgoczącym we mnie kociołkiem i gdy co chwila przebiera, wylewam go przed PANEM. Wołam o mądrość Bożą dla siebie i świata, bo wyraźnie mi się jawi konieczność modlitwy za nich, by Bóg w swym wielkim miłosierdziu dał im poznać i skosztować swej miłości. I modlitwa za nas, oburzonych i ze zmierzwioną dusz, by Bóg dał nam mądrą miłość i odwagę do wychodzenia ze świadectwem, które porusza serca innych.

PANIE, OKAŻ SWOJE MIŁOSIERDZIE I DAJ MŁODYM POZNAĆ SIEBIE.

wszyscy bowiem zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej, a dostępują usprawiedliwienia darmo, z Jego łaski, przez odkupienie które jest w Chrystusie Jezusie.” Rz 3,23-24