Wiara jest tematem bardzo głębokim i wielowątkowym w Biblii. Zapewne każdy z nas spotkał się z sytuacją, kiedy modlił się o coś i napotykał „mur braku wiary”. Czytając Słowo Boże również zauważamy, że wiara ma ogromne znaczenie w otrzymywaniu od Boga. Komu z nas nie zdarzyło się chociaż raz powiedzieć: „Mam za mało wiary”? Może często patrzymy z podziwem lub nawet nutką zazdrości na innych, którzy posługują modlitwą uzdrowienia lub uwolnienia, na widok ludzi wstających z wózków inwalidzkich lub uwalnianych od opresji demonicznej po zaledwie jednej modlitwie. Myślimy wtedy: „Oni są szczególnie namaszczeni przez Boga, mają szczególny dar… Ja tak nie mam”. Przez kilka lat sama mierzyłam się z takim myśleniem i Bóg przez swoje słowo pokazał mi kilka rzeczy, które zmieniły moje podejście i chciałabym się pokrótce nimi tutaj podzielić.
W ewangelii Marka Jezus przeklina drzewo figowe. Na kolejny dzień uczniowie zdumiewają się, bo rzeczywiście, zgodnie ze słowem Jezusa, drzewo figowe uschło. Jezus odpowiada im wtedy: „Miejcie wiarę w Boga! Zaprawdę, powiadam wam: Kto powie tej górze: „Podnieś się i rzuć się w morze”, a nie wątpi w duszy, lecz wierzy, że spełni się to, co mówi, tak mu się stanie. Dlatego powiadam wam: Wszystko, o co w modlitwie prosicie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie.”
W oryginale, w języku greckim pierwsze zdanie brzmi: „Miejcie wiarę Boga”. Niektórzy tłumacze używają określenia „wierność Boga”. Jak by na to nie patrzeć, werset ten pokazuje, że Bóg każdemu z nas dał taką samą miarę wiary i nie ma względu na osoby.
Temat wiary jest dość śliski i często uwikłany w nurty new age-owskie. Ruchy wiary określały ją jako moc, dzięki której można osiągać niezwykłe rzeczy, łącznie ze znakami i cudami. Pojawiły się dyskusje, jak istotna jest wiara w to, co mamy otrzymać. To z kolei otworzyło drzwi new age, w którym „wierzyć” znaczyło „mieć dokładną wizualizację”.
Tymczasem Słowo Boże mówi, że dzięki wierze możemy otrzymać to, o co w duchu bożym prosi nasze serce. Nie będziemy mieć żadnego problemu z wiarą, że spełni się nam to, o co prosimy, kiedy będziemy mieć właściwą relację z tym, kogo prosimy. To Bóg jest gwarantem wypełnienia się naszej modlitwy, a nie nasza wiara w coś, czego łakniemy i pragniemy. Nie może być np. tak, że zamiast wierzyć w boskie uzdrowienie i powodzenie finansowe, wyznajemy boskiego uzdrowiciela i Jehovah-jireh. Jeśli nasza relacja z Jezusem będzie tak głęboka, że praktycznie wystarczająca, kiedy nasze serce będzie ukryte w Jego sercu, to wtedy będziemy pragnąć tego, czego On chce dla nas. On jest w nas sprawcą chcenia i pragnienia… A te pragnienia, które nie są Jego wolą, często, poddane próbie, pryskają jak bańka mydlana.
Często myślimy, że aby dokonał się cud, musimy mieć ogromną wiarę. A co na to Słowo Boże? W ewangelii Mateusza czytamy, jak Jezus odprawił uczniów na drugi brzeg, a sam przyszedł do nich krocząc po jeziorze o czwartej straży nocnej. Znamienne jest to, co powiedział Piotr: „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!” (Mt 14,28). Jezus mu odpowiedział: „Przyjdź!” i teraz rozgrywa się najważniejsze…
„Piotr wyszedł z łodzi i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: Panie, ratuj mnie! Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: Czemu zwątpiłeś, małej wiary? Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: Prawdziwie jesteś Synem Bożym.”
Mamy tu obraz Piotra, który ma małą wiarę, ale chodzi po wodzie, dopóki skupia swą uwagę na Jezusie. Kiedy Piotr zobaczył fale, przestraszył się i zaczął wątpić. Piotr wyszedł z łódki – zaufał i to wystarczyło, by mógł chodzić po wodzie. Jednak to nie jego mała wiara spowodowała, że zaczął tonąć, tylko niewiara, która zrodziła się w jego sercu, kiedy oderwał swą uwagę od Jezusa, a skupił ją na falach.
Wiele razy próbujemy budować naszą wiarę; pragniemy, by była coraz to większa… A może nie chodzi o to, żeby mieć dużo wiary, a raczej o to, by mieć mało niewiary? Kto z nas nie chciałby chodzić po wodzie…? A kto z nas chciałby wyjść z łódki?
Jest taka scena w Biblii, gdzie do Jezusa przychodzi zrozpaczony ojciec i prosi by ten uwolnił mu syna spod władzy złego ducha. Jego uczniowie próbowali, ale, ku ich zdziwieniu, bez właściwego rezultatu. Pomimo, że wcześniej doświadczali wypędzania duchów i radzili sobie z tym bardzo dobrze.
(Łk 10,17-20) „Wróciło siedemdziesięciu dwóch z radością mówiąc: «Panie, przez wzgląd na Twoje imię, nawet złe duchy nam się poddają».”
Jezus słysząc prośbę utrudzonego ojca zwrócił się do swoich uczniów i zganił ich właśnie za niewiarę. Nie pocieszał ich, nie utwierdzał w przekonaniu, że wszystko jest dobrze i to nie ich wina. Myślę, że uczniowie sami w sercu tego nie rozumieli. Przecież wcześniej tak samo podchodzili do modlitwy i demony się poddawały. Byli zdumieni zapewne każdą uwolnioną osobą i do tej sytuacji podeszli w podobny sposób, ale stało się coś, co spowodowało, że niewiara w nich zaczęła rosnąć.
Kiedy patrzyli na to, co działo się z tym chłopcem podczas modlitwy, ich niewiara zaczynała dominować nad wiarą. Podobnie, jak u Piotra kroczącego po wodzie. Zwróćmy uwagę, jaką radę Jezus dał uczniom w tej sytuacji: „Ten zaś rodzaj złych duchów wyrzuca się tylko modlitwą i postem”. (Mt 17,21). Post sam w sobie nie ma większej mocy niż imię Jezus, ale jest potrzebny, kiedy widzimy w sobie niewiarę. Można by powiedzieć, że ten rodzaj złych duchów, które powodują w nas taką niewiarę, wyrzucamy modlitwą i postem. Możemy mieć wiarę i niewiarę w tym samym czasie.
Ciekawą postawę reprezentuje też ojciec chłopca. Był on bardzo zdesperowany. Podjął ten wysiłek, a więc miał wiarę, że jego syn może być wolny. Widząc porażkę uczniów poprosił Jezusa, ale jego słowa („…jeśli możesz”) świadczą o tym, że zaczął przyjmować niewiarę, kiedy okoliczności pokazały mu, że to jednak nie takie proste. Jezus dał mu na to odpowiedź, że wszystko jest możliwe dla tego, kto wierzy. Wtedy on przyznał, że ma wiarę, ale też niewiarę – czyli miał wiarę i niewiarę jednocześnie (Mk 9,24).
W Biblii jest więcej przykładów, w których Jezus pokazuje, że chodzi o niewiarę właśnie. W Ewangelii Marka, kiedy idzie uzdrowić konająca córkę Jaira, po drodze zatrzymuje go kobieta cierpiąca na krwotok. W tym czasie przychodzą słudzy i mówią, że córka właśnie umarła. Zatrzymajmy się na chwilę w głowie Jaira. Co on wtedy czuł? Co okoliczności do niego mówiły?
Skoro poszedł po Jezusa, to wierzył, że może On ją uzdrowić, ale sytuacja z ludzkiego punktu widzenia się zmieniła, bo dziecko umarło. To spowodowało całą lawinę myśli i uczuć, że już za późno. Tymczasem Jezus widząc co się dzieje w jego sercu, odpowiedział mu: „Nie bój się, wierz tylko”. Innymi słowy: „nie pozwól dojść do głosu niewierze”. Dlatego w Ewangelii Marka Jezus powiedział: „… Bo zaprawdę, powiadam wam: Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze: „Przesuń się stąd tam!”, a przesunie się. I nic niemożliwego nie będzie dla was”. Ziarnko gorczycy jest bardzo małe.
Nie potrzebujemy mieć dużej wiary. Chodzi o to, by nie było w nas przeciwwagi do wiary.
Czym właściwie ta niewiara jest? To strach, smutek, zranienia. Niewiara oparta jest na myślach uczuciach i słowach, które nie zgadzają się z Bożym Słowem. Natomiast wiara to takie zaufanie, również w myślach, uczuciach i słowach, które zgadza się z tym, co Bóg powiedział w swoim Słowie o danej sytuacji. Jezus też nie mógł uzdrawiać, gdy spotykał się z niewiarą. Dlatego kiedy wskrzeszał dziewczynkę, wypędził z pokoju wszystkich, którzy w rodzicach powodowali niewiarę. Podobnie było z niewidomym. Jezus wziął go poza miasto.
Jak pewnie wszyscy wiemy, bo doskonale znamy ten fragment, „wiara rodzi się ze słuchania”, a tym, co się słyszy, jest Słowo Boże. Niewiara też przychodzi ze słuchania, ale rzeczy niezgodnych ze Słowem. Ma ona swoje źródła i może wynikać z niewiedzy, z niewłaściwej wiedzy lub z tego, co odbieramy przez nasze zmysły.
Skoro nie mamy wiedzy i nie wiemy, że Jezus jest tym, który uwalnia i uzdrawia, to po prostu nie będziemy tego oczekiwać.
„Jakże więc mieli wzywać Tego, w którego nie uwierzyli? Jakże mieli uwierzyć w Tego, którego nie słyszeli? Jakże mieli usłyszeć, gdy im nikt nie głosił? Jakże mogliby im głosić, jeśliby nie zostali posłani? Jak to jest napisane: Jak piękne stopy tych, którzy zwiastują dobrą nowinę!” (Rz 10, 14-15).
Sposobem na taki rodzaj niewiary jest powiedzenie takiej osobie prawdy, zewangelizowanie jej.
Są osoby, które mają niewłaściwą wiedzę. Myślą na przykład, że cuda czynione przez Jezusa miały miejsce tylko za Jego życia, a po Jego śmierci się skończyły. Albo że to Bóg zsyła choroby, cierpienia i wojny. W ich przypadku jest trudniej, bo najpierw trzeba ich przekonać, że jest inaczej, niż myślą. Muszą usunąć pewne schematy myślenia, a zapisać nowe. „Lud mój ginie, bo brak mu poznania” – powiedział Bóg przez proroka Ozeasza.
Trzeci rodzaj to naturalna niewiara, wynikająca z działania naszych zmysłów. Na przykład wierzymy w uwolnienie, uzdrowienie, więc się modlimy, ale nie widzimy manifestacji tego albo stan danej osoby jeszcze się pogarsza. Wtedy powstaje w nas niewiara, która staje się skuteczną przeciwwagą do wiary. Ten rodzaj niewiary mieli uczniowie, gdy chcieli uwolnić chłopca. Podeszli do tego z wiarą, ale na widok drgawek zwątpili i w rzeczywistości duchowej zaczęli się wycofywać, robiąc miejsce dla niewiary. Jezus właśnie tutaj mówi, że ten rodzaj niewiary wypędza się modlitwa i postem. Poprzez post walczymy z pięcioma zmysłami (wzroku, smaku, słuchu, zapachu, dotyku) i ćwiczymy się w szóstym (duchowym) zmyśle, czyli wierze. Wiarę mamy wszyscy, ale jeśli jej nie rozwijamy, nie kształtujemy właściwie, będziemy zdominowani przez zmysły cielesne. Możemy sobie zadać pytanie: czy to ja kontroluję moje ciało czy ciało kontroluje mnie? Odpowiedź uzyskamy, zaczynając pościć. Podejmując tego rodzaju wyzwanie i jednocześnie spędzając czas z Bogiem, ujarzmiamy swoją cielesność, a wzmacniamy duchowość.
Bardzo często w moim osobistym doświadczeniu problem niewiary, czyli nieufności wobec Słowa Bożego, staje się moim udziałem. Chociaż wielokrotnie Bóg przychodził mi z pomocą i widziałam Jego działanie, to przyznaję, że były takie chwile, kiedy w swoich myślach, uczuciach, a przede wszystkim czynach, szłam za tym, co wyznaczała mi niewiara.
Na szczęście Pan Bóg tak to zaplanował, że nie jesteśmy samotną wyspą i w obliczu zagrożenia, kiedy kierują nami lęk i poczucie bezradności, przychodzą na pomoc inni, mocniejsi, a ich modlitwa wstawiennicza buduje nam na nowo most, przez który w tej duchowej walce możemy przejść. Są jednak takie bitwy, które musimy stoczyć sami w naszym umyśle. Może wygranie ich nie jest proste, ale razem z Jezusem możliwe. Im więcej bitew z naszą niewiarą wygramy, tym więcej będziemy wygrywać w walce o innych, a nasze oczy duchowe będą widzieć coraz wyraźniej rzeczy takimi, jakimi widzi je On.