Nasze fizyczne ciało funkcjonuje, bo nasze fizyczne serce pompuje krew. Jeśli pojawiają się w nim jakieś nieprawidłowości, staje się niestabilne i wpada w arytmię, co odbija się na całym organizmie. W zależności od źródła problemu, rytm naszego serca może być zaburzony na różne sposoby, np. niemiarowy, nieregularny, za mocny czy za słaby. Nawet jeśli zaburzenie pojawia się chwilowo i nie zagraża życiu, zwraca naszą uwagę i zakłóca funkcjonowanie.
Zgodnie z wiedzą medyczną jedną z przyczyn zaburzeń jego rytmu jest stres, czyli innymi słowy brak harmonii w życiu. Ten z kolei często spowodowany jest lękiem.
Podobnie jest w duchowym życiu. Jest ono podtrzymywane przez duchowe serce i jest odzwierciedleniem tego, co w nim jest. Gdy nie bije tak, jak powinno, pojawiają się różne problemy, mogące prowadzić ostatecznie do duchowej śmierci.
A jak powinno bić duchowe serce Chrześcijanina? Zgodnie z rytmem serca jego Stwórcy.
W Biblii mamy wiele fragmentów dotyczących duchowego serca. W Księdze Przysłów czytamy, że źródłem naszego życia duchowego jest właśnie serce (Prz 4, 23). Co więcej, wszystko, co dotyczy naszego życia, zależy od stanu serca. Człowiek jest taki, w jakim stanie jest jego serce.
Są tylko jedne okoliczności, w których nasze duchowe serce może być zdrowe, odpowiednio wrażliwe na bodźce i prawidłowo reaguje – kiedy jest skupione na swoim Stwórcy, wpatrzone w Niego i żyje w ciągłej świadomości Jego obecności. W efekcie żyje w harmonii i głębokim pokoju, przewyższającym wszelkie zrozumienie, również w obliczu burz i zawirowań.
Przyjrzyjmy się teraz przyczynie lęku, która wybija nas z właściwego rytmu i powoduje zakłócenia najpierw w duchowym, a potem nawet w fizycznym sercu. Patrząc na swoje życie i słuchając innych doszłam do wniosku, że często tym pierwotnym lękiem jest obawa przed potępieniem po śmierci, czyli niepewność zbawienia. Staje się ona fundamentem, na którym budujemy lęk przed śmiercią, a następnie lęk przed chorobą i inne…
Istnieje obiegowa opinia, że na niebo trzeba sobie zasłużyć, ale i tak dopiero po śmierci okaże się, czy nasze zasługi są wystarczające. Jak może zareagować nasze serce na takie nasze podejście?
Będziemy wtedy próbować zasłużyć sobie na niemal wszystko: na Miłość Bożą, na Jego odpowiedź na nasze modlitwy, a nade wszystko – na zbawienie. Takie serce jest czujne, pełne obaw i chociaż chwilami bije właściwym torem, to po pewnym czasie się rozreguluje.
Możemy na przykład być po spowiedzi, w niedzielę przyjąć Najświętszy Sakrament i mieć przekonanie, że wszystko jest dobrze, ale kiedy przyjdzie wtorek czy środa, ulegniemy słabościom i wpadniemy w poczucie potępienia. Od niedzieli do wtorku zbawieni, ale od środy już potępieni! Serce nie potrafi odpocząć, bo ciągle przełączamy je między trybami – zbawiony – niezbawiony – nie wiadomo.
W Słowie bożym jest taki fragment, w którym zawiera się, moim zdaniem, istota naszego chrześcijaństwa:
Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że JEZUS JEST PANEM, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych – osiągniesz zbawienie. Bo sercem przyjęta wiara prowadzi do usprawiedliwienia, a wyznawanie jej ustami – do zbawienia (Rz 10, 9).
Nasze zbawienie uzależnione jest od stanu naszego serca, bo to w nim jest wiara, czyli pełna ufność i przekonanie. Często wyznanie ustami nie pokrywa się z uwierzeniem w sercu, a lęk, niepewność i obawa są na to dowodem.
Gdy przyjmujemy Boże Słowo, wchodzimy na drogę zbawienia, a motorem napędowym na niej staje się relacja z Bogiem, czyli poznawanie Jego natury, a przede wszystkim odkrywanie tego, jak bardzo nas kocha. To jest kluczowe, bo im bardziej doświadczymy Jego Miłości, tym bardziej będziemy w stanie Go pokochać. Wtedy łatwiej będzie nam zrozumieć, że jesteśmy grzesznikami, ale w Chrystusie sprawiedliwością Bożą. Nigdy sami z siebie nie będziemy wystarczająco godni, by przyjmować komunię świętą, ale nasze podejście może się zmienić, jeśli zdamy sobie sprawę, że to nie jest nagroda za dobre sprawowanie, lecz lekarstwo na nasze słabości. Poczucie potępienia zniknie, bo jeśli jesteśmy złączeni z Nim, to kto nas potępi?
…Cóż więc na to powiemy? Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby także wraz z Nim wszystkiego nam nie darować? Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał? Czyż Bóg, który usprawiedliwia? Któż może wydać wyrok potępienia? Czy Chrystus Jezus, który poniósł [za nas] śmierć, co więcej – zmartwychwstał, siedzi po prawicy Boga i przyczynia się za nami? (Rz 8, 34-35).
A co się dzieje, gdy nasze serce przenosi uwagę z Jezusa na coś innego?
Wpada w niestabilność, popada w arytmię i zaczyna pracować na innych częstotliwościach. W ostateczności może to prowadzić nawet do tego, że stwardnieje ono jak kamień i spowoduje duchową śmierć.
Jeśli poświęcamy na coś czas, to oznacza, że to, co robimy, jest dla nas cenne. Bo „Gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje” (Mt 6, 21). Odwrócenie uwagi od Jezusa powoduje, że jesteśmy otwarci na rzeczy tego świata, które nas absorbują i wpływają do naszego serca.
Nie chodzi o to, żeby zamknąć się na świat materialny, bo żyjemy i musimy w nim funkcjonować, ale potrzebujemy takiej umiejętności, jaką miał np. biblijny Daniel. Był zmuszony do życia w pewnym systemie, ale mentalnie w niego nie wszedł. Nasze serce otwiera się na to, w co angażujemy swoje serce, duszę i umysł.
Po czym możemy poznać, że nasze serce otworzyło się na to, na co nie powinno? A no na przykład po zranieniach. Nie ma zranienia, jeśli się wcześniej sercem nie otworzymy. Doskonale to widać, gdy młodzi ludzie popełniają samobójstwa, bo ich związki się rozpadły. Ludzie całych siebie otwierają na drugą osobę i gdy jedna odchodzi, okazuje się, że tej drugiej już nic nie zostaje, bo oddała całe swoje serce.
Z całą pilnością strzeż swego serca…
Bóg daje nam przestrogę, byśmy uważali, w co angażujemy swoje serce i na co je otwieramy. Diabeł chodzi jak lew ryczący i poluje, by nas złowić, często kusząc nas przy tym rzeczami tego świata. Gdy całą swoją duszę i umysł otworzymy na coś innego niż na Jezusa, to wpadamy w sidła – serce nie bije tak, jak powinno.
Wiele razy w Biblii czytamy, by robić coś całym swoim sercem….
Jezus mówi, że całym sercem powinniśmy Go kochać: Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Drugie jest to: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Nie ma innego przykazania większego od tych. (Mk 12, 30-31)
Gdy kochamy Jezusa całym swoim sercem, znajduje się miejsce na całą resztę, bo „w Nim żyjemy poruszamy się i jesteśmy”. Wtedy wszystko, czym się zajmujemy i czemu poświęcamy uwagę, zawiera się w Nim i odzwierciedla Jego miłość.
W innym fragmencie jest napisane: „Ufaj PANU z całego swego serca i nie polegaj na swoim rozumie; licz się z Nim na wszystkich swoich drogach, a On prostować będzie twoje ścieżki” (Prz. 3, 5-8).
Zaufanie jest kwestią serca. Bóg ma rozwiązania, które przekraczają nasze zdolności i możliwości rozumienia. Pragnie być włączony w każdy aspekt naszego życia, ale życiowe próby pokazują stan naszego serca:
Pamiętaj na wszystkie drogi, którymi cię prowadził Pan, Bóg twój, przez te czterdzieści lat na pustyni, aby cię utrapić, wypróbować i poznać, co jest w twym sercu; czy strzeżesz Jego nakazu, czy też nie. (Pwt 8,2)
Bardzo trudno jest określić stan swojego serca bez przechodzenia przez trudności. To one pokazują nam, na ile to, co wyznajemy ustami, jest w naszym sercu. Informacja o autorytecie nie daje nam autorytetu, kiedy przychodzi ciężka sytuacja.
Widzę to w swoim życiu, kiedy pozwalam czemuś kraść moje serce, wskutek czego ono coraz mniej reaguje na Słowo. Zaczyna bić zupełnie innym rytmem niż powinno. Dlaczego? Bo kieruję moje myśli, emocje i uczucia w niewłaściwa stronę. A nie da się szybko zmienić kierunku statku, jeśli płynie on już w innym.
Wyobraźmy sobie sytuację, gdy czekamy np. na wyniki badań, diagnozę czy czyjąś opinię. Możemy sami odpowiedzieć sobie na pytanie, na ile nasza relacja z Bogiem ucierpi, gdy wieści okażą się dla nas niepomyślne. Czy nasze serce potrafi być pełne ufności w obliczu wojen i burz?
„Gdy swojego serca nie otworzymy, wszelka broń ukuta przeciwko nam będzie nieskuteczna i potępimy wszelki język, który się z nami zmierzy w sądzie” (Iz 54, 17). Wtedy pocisk nie spowoduje rany, a rana nie będzie skutkować nieprzebaczeniem.
Czy moje serce potrafi być na tyle stabilne by wierzyć Słowu bez względu na doświadczenie? Czy bije na tych samych częstotliwościach bez względu na okoliczności?
Bez względu na to, czego doświadczamy, Boże Słowo się nie zmienia.
Najbardziej poruszają mnie świadectwa misjonarzy, którzy byli, i do tej pory zresztą są, więzieni i poddawani brutalnym torturom za wiarę w Jezusa.
Kiedyś czytałam świadectwo jednego z nich, który był w ten sposób więziony przez czternaście lat. Potem napisał książkę „Torturowani z powodu Chrystusa”, w której opisywał swoje przeżycia w więzieniu. Napisał: „Jeżeli serce jest oczyszczone przez miłość Jezusa Chrystusa, to można przetrwać wszystkie tortury”. Mimo okoliczności tak tragicznych, że wydawałoby się, że gorszych być nie może, potrafił zachować stabilne serce, które nie zwątpiło. Wręcz przeciwnie – pisał, że jego serce było wtedy wolne, potrafiło latać. Jego towarzysze, których historię również opisuje, opowiadali, że będąc w więzieniu składali przed Bogiem modlitwę swojego serca. Były to dla nich najpiękniejsze i najbardziej intymne chwile spędzone z Jezusem, bo wtedy spotykali się z Nim serce w serce.
Bóg pragnie, by nasze serca były wrażliwe na Niego, bo wtedy będą wrażliwe na innych.
Codziennie na modlitwie oddawajmy Mu je i składamy u Jego stóp. Modlitwa jest przestrzenią, w której nasze serce się uspokaja i staje się stabilne, bo wpatrzone tylko w Niego. Żyjemy wtedy w radości i w pokoju.
W takim momencie nasze usta są zsynchronizowane z sercem i możemy wtedy powiedzieć za św. Pawłem:
Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Jak to jest napisane: Z powodu Ciebie zabijają nas przez cały dzień, uważają nas za owce przeznaczone na rzeź*. Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co wysokie*, ani co głębokie*, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym (Rz 8, 35-39).