Czym jest chrześcijaństwo? Co jest fundamentem tej religii? Ktoś może powiedzieć, że przecież to Pismo Święte, ktoś inny, że przecież Kościół. Ale jak popatrzymy szerzej, przyglądając się wiernym w historii, w różnych zakątkach świata, to odpowiedź nie jest już taka oczywista. Bo, jakże wyjaśnić to, że w Japonii utrzymali się chrześcijanie bez Słowa Bożego i bez Kościoła, niemal bez sakramentów przez ponad dwieście lat, żyjąc w ukryciu tylko wiarą w Jezusa Chrystusa?
Historia chrześcijaństwa w Japonii rozpoczyna się wraz z przybyciem portugalskich handlarzy w 1543 roku. Kilku z nich przypadkiem trafiło na jedną z południowych wysp japońskich, Tanegashima i wkrótce lokalny władca rozpoczął współpracę z tymi dziwnymi ludźmi z Zachodu. Przypływali oni na swoich wielkich czarnych okrętach, nieznanych wcześniej na wodach Mórz Wschodniochińskiego i Japońskiego. Przywozili chińskie jedwabie i europejską broń palną. A w 1549 przywieźli również katolickim misjonarzy.
XVI wiek w historii chrześcijaństwa zapisał się wieloma zgłoskami, niestety o paru chciałoby się zapomnieć. Reformacja nie należała do tych przyjemnych wydarzeń. Kościół potrzebował sukcesów, między innymi w celu przekonania świata, że nie jest zacofaną instytucją, że odnosi zwycięstwa, że ludzie chcą wierzyć w Boga, tak jak tego naucza Kościół. Otarciem łez po wystąpieniu Marcina Lutra z pewnością można by było nazwać działalność misyjną w Nowym Świecie. Rzeczywiście, w koloniach na terenie obu Ameryk liczba katolików rosła, chociaż do ugruntowania nowej religii, potrzeba było jeszcze paru stuleci. Drugim kierunkiem misjonarzy była Azja, szczególnie zasłużeni były tam jezuici, zakon powstały zaledwie kilkanaście lat wcześniej, w 1534 roku. Jak tylko doszła ich wiadomość o kolejnym państwie, z którym Portugalia rozpoczyna współpracę handlową, to tam popłynęli.
Franciszek Ksawery, arystokrata z Nawarry, bliski współpracownik założyciela jezuitów, Ignacego Loyoli, wyruszył do Azji w 1540 roku, gdzie prowadził misje i głosił Słowo Boże. Początkowo osiadł w Goa, portugalskim, katolickim przyczółku w Indiach, które to stało się bazą wypadową misjonarzy w Azji. Do dzisiaj zresztą, Goa jest jednym z najbardziej katolickich miejsc w wielowyznaniowych Indiach. Sama wieść o „odkryciu” Japonii nie skłoniła jeszcze Franciszka do wyruszenia w nieznane, ale spotkanie z japońskim uciekinierem Yajirō i jego dwoma towarzyszami, którzy jako pierwsi Japończycy nawrócili się na katolicyzm, było niezwykłym wydarzeniem.
Mając takie wsparcie, Franciszek Ksawery popłynął do Japonii i rozpoczął swoją misję w tym niezwykłym kraju. Nie była to misja łatwa. Z jednej strony władza okazywała się niechętna kolejnej religii, z drugiej ludność niezbyt rozumiała, o co tak naprawdę w niej chodzi. Problemem była, na przykład nieznajomość języka. Jezuici podeszli do sprawy systemowo i nauka języka japońskiego stała się obowiązkowym elementem edukacji misjonarzy, dzięki czemu nie musieli polegać jedynie na tłumaczach.
Inny kłopot wynikał z sytuacji religijnej w Japonii. W okresie, o którym mówimy panowały tam dwie główne religie, shintō i buddyzm, do tego dołączone są elementy taoistyczne polane obficie konfucjanizmem. Wielość bóstw, prądów filozoficznych i ideologicznych w Japonii sprawiło, że ludność miała bardzo synkretyczne wierzenia. Nie byli przywiązani do jednej religii, ale raczej do rytuałów i poglądów należących do wielu z nich. Grunt, że były one wyznawane także przez ich przodków, bo podążanie drogą tradycyjną, przekazywaną z ojca na syna, było obowiązkiem. Do tego struktura społeczna w Japonii była bardzo ściśle określona. Każda warstwa społeczna miała swoje miejsce, obowiązki i przywileje. Z założenia nie było między nimi równości.
Chrześcijaństwo nie mogło się w to łatwo wpasować. Wiara w jednego Boga sprzeciwiała się politeistycznym poglądom miejscowych religii, zwłaszcza kultom i rytuałom, co sprawiało, że misjonarze popadali w konflikt z kapłanami shinto i mnichami buddyjskimi, a nazywanie ich przekonań diabelskimi i burzenie ich świątyń nie pomagało w nawiązaniu dobrych stosunków.
Do tego myśl, że ludzie są sobie równi i zasługują na szacunek i miłość, chociaż mają inny status społeczny, była wprost rewolucyjna! I jeszcze to, że każdy, zwłaszcza ten biedny i poniewierany za życia, po śmierci dostąpi wiecznego szczęścia, była niezwykła. Nic dziwnego, że część ludzi garnęła się do tej dziwnej zachodniej religii, a część ją potępiała.
Pomimo początkowych trudności misja Franciszka Ksawerego odnosiła pewne sukcesy. Pojawiały się kolejne grupy ochrzczonych Japończyków, nawet wśród warstw wyższych czy nawet szogunów. Budowano kościoły i kaplice, a także seminarium dla przyszłych, lokalnych księży. Dbano także o edukację, z czego jezuici byli znani w XVI i XVII wieku. Franciszek Ksawery pisał do Rzymu pełne nadziei listy, sugerując, że Japonia ma szansę stać się katolickim krajem. Kirishitan, czyli chrześcijanie byli coraz liczniejsi, choć ciągle była ich jeszcze tylko garstka. Ale była to garstka blisko 300 000 osób!
A potem przyszła katastrofa. W 1587 roku szogun Hideyoshi Toyotomi wydaje dekret, w którym nakazuje misjonarzom opuścić Japonię, a w praktyce religia katolicka staje się coraz mniej chętnie widziana w tym kraju. Wcześniej spotykano się z lokalnymi prześladowaniami, ale teraz rozpoczęły się one na szerszą skalę. Wcześniej szogun był nawet przychylny katolikom, ale pod wpływem swoich doradców odwrócił się od nich.
Katolicyzm stawał się powoli religią zakazaną, która zaczynała przechodzić do podziemia, ale minęło jeszcze dziesięć lat zanim doszło do prześladowań chrześcijan. Kiedy u wybrzeży pojawili się Hiszpanie, Hideyoshi zaczął się obawiać, czy nie będą chcieli skolonizować Japonii, jak to robili w Ameryce. Kiedy doszło do pewnego drobnego incydentu, wykorzystał okazję do zastraszenia lokalnych chrześcijan. W sumie pojmano dwudziestu czterech lokalnych katolików z Kansai na południu Japonii, poddano ich torturom, a że nie wyparli się wiary, związani musieli przejść siedemset kilometrów do Nagasaki, po drodze byli pokazywani w tych miejscach, gdzie mieszkali katolicy. Ba, nawet pojmano dwóch kolejnych chrześcijan, którzy chcieli jakoś ulżyć więźniom. Jeden z nich miał zaledwie dwanaście lat. Na koniec, jako przestroga dla innych, te dwadzieścia sześć osób zostało ukrzyżowanych, stając się pierwszymi katolickimi męczennikami. Zostali kanonizowani w 1862 roku.
Niestety nie byli ostatni. Rozpoczął się okres prześladowań katolików. Próbowano zmusić ich do publicznej apostazji, czyli wyrzeczenia się wiary. Pomagały w tym tortury, jak wieszanie nieszczęśników nad jamą pełną ekskrementów. Pilnowano, by nikt nie kultywował wiary, dlatego Pismo Święte, figurki i różańce były zakazane. Każdy obywatel obowiązkowo musiał się zapisać do lokalnej świątyni buddyjskiej i brać udział w świętach religijnych. Co roku musieli także deptać po świętych obrazach czy fragmentach ołtarzy na dowód tego, że nie są katolikami. Każdy kto odmówił, mógł spotkać się z zarzutami, aresztowaniem, torturami. Część poddawała się i wyrzekała wiary, część nie. Wtedy oprawcy krzyżowali ich lub palili na stosie. Nie znamy dokładnej liczny ofiar, liczby wahają się od 3 do 10 tysięcy.
Istniała jednak trzecia droga – ukrycie się. Na zewnątrz przestrzegali wszystkich przepisów prawnych, ale w domach, w niewielkich grupach praktykowali swoją wiarę. Bez wsparcia księży, bez książek, polegając tylko na swojej pamięci, na opowieściach przekazywanych w rodzinie z ust do ust. Ukryci chrześcijanie sprawowali tylko jeden sakrament, czyli chrzest, uczyli się na pamięć kilku modlitw, modlili się przy figurach, których nie rozpoznalibyśmy, ponieważ z daleka przypominały figury shintoistycznych bóstw czy Buddy. Jedynie czasem mały krzyżyk świadczył, że było to coś innego. A czasem nawet tego znaku nie było, ale wierni pamiętali. Szczególnie upodobali sobie kult Maryi, której powierzali swoje troski. Z czasem do ich kultu dochodziło coraz więcej elementów z innych religii, przez co praktyka ukrytych chrześcijan coraz bardziej odchodziła od katolickiej. Trzeba jednak zrozumieć, że przodkowie tych ludzi stracili wsparcie duchownych, od tego czasu musieli się ukrywać i nie mieli dostępu do nikogo, kto mógłby ich pokierować, a do tego byli oni przeważnie mało wykształceni i sami zdążyli poznać wiarę katolicką tylko w podstawowym zakresie.
W tych trudnych warunkach można by się spodziewać, że chrześcijaństwo zaniknie w ciągu kilku lat. Tak się jednak nie stało. Mimo prześladowań, mimo braku wsparcia, w zapomnieniu, ukryci chrześcijanie przetrwali, dostosowali się do warunków i nie porzucili wiary w Jezusa.
Kiedy cesarz Japonii doszedł do wniosku, że zamknięcie się Japonii na świat nie jest dla niego korzystne, otworzył państwo w 1853 roku na handel, a co za tym idzie na wpływy z zewnętrznego świata. Na jego decyzję miały wpływ co prawda cztery amerykańskie okręty wojenne w Zatoce Tokijskiej, ale kto by o tym teraz pamiętał? Razem z handlem oczywiście przybyli chrześcijanie i na nowo rozpoczęto misje katolickie.
Jakież było zdziwienie pierwszych misjonarzy w Japonii po 250 latach, jak okazało się, że są tam nadal potomkowie starych katolików? I to około 50 000. Jakaż była radość ukrytych chrześcijan jak w końcu przybyli do nich duchowni, a ich religia nie była już prześladowana?
Niestety praktyki ukrytych chrześcijan były już tak dalekie od katolicyzmu, że stanowią wręcz inną religię. Część z nich przeszła w pełni do Kościoła, przyjęła doktrynę i liturgię, ale część jednak wolała zachować wiarę przodków, pozostając na uboczu, w samotności. Tych ostatnich jest jednak coraz mniej i wkrótce ostatni przedstawiciele ukrytych chrześcijan odejdą.
Katolików we współczesnej Japonii nie jest dużo, jakieś 500 000 wiernych, czyli 0,4% całej populacji. Może i jest to mało, ale ciągle jest nadzieja, że spełnią się marzenia św. Franciszka Ksawerego o chrystianizacji Japończyków. Jest to bowiem naród który wydał ponad 400 niezłomnych chrześcijan, którzy zostały beatyfikowani lub kanonizowani, kolejne tysiące z nich oddało życie za wiarę, ponad 250 lat znosili prześladowania i trwali w ukryciu, ale przetrwali. A nawet doczekali się własnego sanktuarium słynnego z objawień maryjnych w klasztorze Służebnic Eucharystii w Akita, na północy Japonii, gdzie Maryja ukazała się siostrze Agnieszce Katsuko Sagawa i przekazała jej przesłanie nawołujące do nawrócenia, gdzie znajduje się figura Maryi, która przez sześć lat płakała nad światem, gdzie doszło do kilku uzdrowień i wielu nawróceń.
Ale to już inna opowieść…
Bibliografia (wybór):
- Dougill „300 lat milczenia. W poszukiwaniu ukrytych chrześcijan”, Warszawa 2017