Bóg powołuje każdego

„Wtedy przywołał do siebie dwunastu swoich uczniów i udzielił im władzy nad duchami nieczystymi, aby je wypędzali i leczyli wszystkie choroby i wszelkie słabości. A oto imiona dwunastu apostołów: pierwszy Szymon, zwany Piotrem, i brat jego Andrzej, potem Jakub, syn Zebedeusza, i brat jego Jan, Filip i Bartłomiej, Tomasz i celnik Mateusz, Jakub, syn Alfeusza, i Tadeusz, Szymon Gorliwy i Judasz Iskariota, ten, który Go zdradził. (…) Idźcie i głoście: „Nadchodzi już królestwo niebieskie.” (Mt 10,1-4, 7).

W tej ewangelicznej perykopie Jezus wyznacza 12 Apostołów, swoich najbliższych współpracowników. Tych, którzy po Jego odejściu mają rozgłaszać na ziemi Królestwo Boże.

Kiedyś, jako dziecko czy nawet nastolatka, myślałam, że apostołowie to byli sami święci, nieskalani, idealni wręcz ludzie. Jednak im bardziej się im przyglądałam, szczególnie tym, o których można dowiedzieć się czegoś więcej z kart Pisma Świętego, tym bardziej rozumiałam, że nie tylko nie byli idealni, ale mieli wiele słabości i na swój sposób każdy z Nich miał trudny charakter. Im bardziej jednak okazywali się być normalnymi ludźmi, tym większą sympatią zaczęłam ich darzyć. Spróbuję się im bliżej przyjrzeć.

Nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła od mojego ukochanego św. Piotra. Raptus z gorącą głową, pełen sprzecznych emocji, przechodzący z jednej skrajności w drugą:

od: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego” (Mt 16, 16),

poprzez: „nie znam tego człowieka” (Mk 14, 71),

aż po: „Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham.” (J 21, 17).

I to właśnie On: człowiek sprawiający wrażenie niestabilnego emocjonalnie, który w jednej chwili rzuca się z bronią na żołnierza, chcąc bronić Jezusa, by za chwilę publicznie się Go wyprzeć, zostaje głową Kościoła. Staje się skałą, dzięki której „bramy piekielne go nie przemogą”.

Św. Andrzej, brat Piotra – to ten, który pierwszy rozpoznał w Jezusie Mesjasza. To On przyprowadził swojego brata do Jezusa. Można powiedzieć, że był pierwszym ewangelizatorem. Sam jednak nie od razu został z Jezusem. Mimo że pewnego dnia z ciekawości poszedł za Nim, to przez jakiś czas był ostrożny, niepewny, może niedowierzający, ale jednak zaintrygowany. Obserwował Go więc i dopiero po osobistym zaproszeniu przyłączył się do Niego na stałe. Jednak od momentu, gdy stał się jednym z Jego uczniów, wszędzie było go już pełno i zazwyczaj pierwszy dostrzegał potrzeby chwili.

To On przed rozmnożeniem chleba dostrzegł chłopca posiadającego bochenki chleba i ryby.

To On poprosił Jezusa, żeby poganie także mogli Go poznać. Był więc wszędzie tam, gdzie trzeba było coś załatwić, pośredniczyć. Był też świadkiem ważnych momentów, jak chociażby cudu w Kanie czy wspomnianego wcześniej rozmnożenia chleba.

Kolejny to św. Bartłomiej zwany też Natanaelem. Pierwsze Jego spotkanie z Jezusem nacechowane było powątpiewaniem:

„Czy może być co dobrego z Nazaretu?”(J1, 46)

Gdy jednak usłyszał, jak Jezus nauczał, od razu w Niego uwierzył. Musiał mieć bardzo duże pragnienie, by Ewangelię usłyszało jak najwięcej ludzi, skoro nie bał się głosić jej w najniebezpieczniejszych rejonach świata. Niektórzy twierdzą, że dotarł aż do Indii. No i jeśli dać posłuch pogłoskom, to zginął męczeńsko obdzierany ze skóry.

Św. Filip prawdopodobnie był pierwszym apostołem, który na stałe przyłączył się do Jezusa. Na wątpliwości Natanaela odpowiada krótko: „Chodź i zobacz”. Sam jednak widział raczej szklankę do połowy pustą:

„Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?” (J 6, 5)

i dalej:

„Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać”(J 6, 7).

Zadawał przy tym często trudne pytania:

„Panie pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy” (J 14, 8).

Był dociekliwy, ale bynajmniej nie ciekawski. Miał odwagę pytać i dzięki temu uzyskiwał odpowiedzi, które poruszały serca, jak chociażby ta o relacji Jezusa z Ojcem.

Św. Jakub, zwany Starszym, był bratem św. Jana (umiłowanego ucznia Jezusa). Obaj mieli bardzo żywe usposobienie. Nazwani zostali przez Jezusa “synami gromu” przez ich zawziętość, gdy pragnęli kary dla pewnego miasta, które nie chciało przyjąć Jezusa.

Jakub był pośród tych czterech uczniów, którzy na osobności pytali Go o czas, w którym nadejdzie koniec świata:

„Powiedz nam, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak, gdy to wszystko zacznie się spełniać?” (Mk 13, 4).

Scena ta pokazuje, że należał do najbliższych i zaufanych uczniów Jezusa.

Był On świadkiem zarówno pierwszego jak i drugiego wielkiego połowu ryb, a tym samym ustanowienia Piotra głową Kościoła. Dzieje Apostolskie mówią o Jego męczeńskiej śmierci poprzez ścięcie mieczem. Był pierwszym apostołem, który zginął męczeńsko.

Razem z Janem musieli czuć się wyróżnieni przez Jezusa. Fakt, że rozmawiał z Nimi na osobności, w towarzystwie zaledwie kilku wybranych Apostołów, świadczy o zaufaniu, jakim Jezus ich darzył. Często zastanawiam się, czy to pycha popchnęła ich do prośby skierowanej do Jezusa, czy po prostu pragnienie bycia blisko Niego już na zawsze:

„Wtedy podeszli do Niego synowie Zebedeusza, Jakub i Jan, i rzekli: «Nauczycielu, pragniemy, żebyś nam uczynił to, o co Cię poprosimy». On ich zapytał: «Co chcecie, żebym wam uczynił?» Rzekli Mu: «Daj nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie».” (Mk 10, 35-37).

Skoro już jestem przy synach Zebedeusza, to przyjrzę się teraz trochę bliżej Janowi.

Początkowo był uczniem Jana Chrzciciela, podobnie jednak jak Andrzej, nie od razu został z Jezusem na stałe. Jako umiłowany uczeń Jezusa, brał udział w najważniejszych wydarzeniach w całym okresie Jego działalności publicznej: począwszy od pierwszego cudu w Kanie, poprzez wiele uzdrowień, wskrzeszeń, obecność na górze Tabor, rozmowy w wąskim gronie uczniów, aż po towarzyszenie podczas modlitwy w Ogrójcu i pod krzyżem.

To prawda, że był jedynym uczniem, który nie uciekł, gdy aresztowano Jezusa i trwał przy Nim aż do śmierci, stając się z Jego nakazu synem, który zabrał Maryję do swojego domu.

Razem z Piotrem był pierwszym apostołem, który zobaczył pusty grób. Nie mogę jednak przejść obojętnie wobec pewnej trudnej cechy Jego charakteru. Był zawzięty i wydaje mi się, że trochę snobistyczny. Poza opisaną wcześniej sceną, gdy wraz z Jakubem chcą zniszczyć miasto, które nie chce przyjąć Jezusa, czy tą, kiedy proszą Jezusa o szczególne dla nich miejsce w królestwie niebieskim, świadczy o tym również scena, gdy Jan zabrania wyrzucać złe duchy tym, którzy nie są uczniami Jezusa:

„Wtedy rzekł do Niego Jan: «Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zaczęliśmy mu zabraniać, bo nie chodzi z nami».” (Mk 9, 38).

Można powiedzieć, że był zgorszony tym człowiekiem. Uważał on, iż czynienie dobra czy dokonywanie niezwykłych znaków było zarezerwowane tylko dla Chrystusa i Jego uczniów. Nie zmienia to jednak faktu, że między nim a Jezusem była szczególna zażyłość, a świadczyć o tym może chociażby to, że to właśnie Jan jako pierwszy rozpoznał Jezusa po zmartwychwstaniu, gdy Ten ukazał im się w Galilei:

„Powiedział więc do Piotra ów uczeń, którego Jezus miłował:《To jest Pan!” (J 21, 7).

Św. Mateusz ze względu na wykonywaną profesję jest mi jakoś szczególnie bliski.

„Odchodząc stamtąd, Jezus ujrzał człowieka imieniem Mateusz, siedzącego w komorze celnej, i rzekł do niego: «Pójdź za Mną!» On wstał i poszedł za Nim.” (Mt 9, 9).

Czy Mateusz był, podobnie jak inni celnicy, chciwym, oszukującym ludzi poborcą? Pewności nie ma, ale fakt, że na kolacji u Niego byli inni celnicy i grzesznicy, może wskazywać na to, że tak właśnie było.

Jak nagłe i trwałe było nawrócenie Mateusza, świadczy fakt, że jako jedyny przytoczył w napisanej przez siebie Ewangelii przypowieść o ukrytym skarbie czy o drogocennej perle. Oddają one w pełni jego doświadczenie znalezienia Tego, który wart był oddania wszystkiego, aż po własne życie włącznie.

Kolejny to św. Tomasz zwany, moim zdaniem krzywdząco, Niewiernym.

Spotykamy Go w Ewangelii św. Jana, kiedy gotów jest pójść za Jezusem na śmierć:

„A Tomasz, zwany Didymos, rzekł do współuczniów: «Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć».” (J 11, 16)

O jego wierności Jezusowi świadczy również pytanie zadane przez niego podczas rozmowy o tym, że Jezus idzie do domu Ojca:

„Odezwał się do Niego Tomasz: «Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę?»” (J 14, 5).

Sceny te poświadczają, że Tomasz jest gotów pójść za Jezusem wszędzie właśnie dlatego, że Mu wierzy i ufa.

Jego sceptycyzm w Wieczerniku, kiedy Jezus pojawia się między nimi po zmartwychwstaniu, moim zdaniem nie wynika z niewiary, lecz z faktu, że Zmartwychwstały Jezus wygląda inaczej, zmysły zatem są zwodnicze, a Tomasza na pewno charakteryzuje jedna cecha. Wszystko musiał zawsze wiedzieć dokładnie, nie lubił niedomówień, ogólników i powierzchownych informacji.

„Następnie rzekł do Tomasza: «Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż w mój bok, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym». Tomasz w odpowiedzi rzekł do Niego: «Pan mój i Bóg mój!»” (J 20, 27-28)

Od tego momentu nic nie mogło już zachwiać Jego wiary.

Wstyd przyznać, ale św. Szymon oraz Jakub młodszy i Juda Tadeusz nie są mi bliżej znani. Ci dwaj ostatni byli braćmi, a jednocześnie kuzynami Jezusa. Co do Szymona nie ma pewności, ale niektórzy twierdzą, że również był krewnym Jezusa.

Św. Jakub zostawił list, w którym podkreśla, że wiara bez uczynków jest martwa oraz fakt, że dla Boga nie ma bogatych i biednych, ponieważ wszyscy są równi. Można o Nim jednak powiedzieć jedno: że wciąż tkwił jedną nogą w Starym Testamencie, uważając, że nadal należy obrzezać nawróconych Żydów i wymagać od nich zachowywania prawa Mojżeszowego.

Na koniec pozostał ten, który nie doczekał na ziemi Zmartwychwstania Chrystusa. Judasz Iskariota, o którym trudno powiedzieć coś dobrego, może poza tym, że wierzył w to, że to właśnie Jezus ma wyzwolić Żydów spod panowania Rzymian. Problem w tym, że tak naprawdę nigdy nie poznał Jezusa. Nie rozumiał Go. Mam wrażenie, że nie do końca Go słuchał, był zbyt zaślepiony swoją wizją przywódcy żydowskiego. Tymczasem Jezus darzył go dużym zaufaniem, czyniąc go skarbnikiem i sadzając go często po swojej prawej ręce. Judasz na pewno może być dla nas przestrogą, jak może skończyć się nasze odejście od Boga, gdy nie powrócimy w pokorze, uznając swoją grzeszność i ufając w Boże miłosierdzie.

Dlaczego tak rozpisałam się o niemal każdym z Apostołów? Może dlatego, by pokazać, że każdy z nas ma w sobie jakąś ich cząstkę: niestabilność emocjonalną i popadanie ze skrajności w skrajność św. Piotra, nieufność czy ostrożność św. Andrzeja, swoisty pesymizm św. Filipa, niedowierzanie św. Bartłomieja, zawziętość i roszczeniowość św. Jakuba Starszego i Jana, grzeszną przeszłość św. Mateusza, racjonalne i empiryczne podejście do wiary św. Tomasza, trwanie w przeszłości św. Jakuba Młodszego, no i w końcu chwiejność w wierze Judasza.

Do służby dla Królestwa Niebieskiego Jezus powołuje ludzi z krwi i kości: słabych, grzesznych, ze swoimi przywarami i niedoskonałościami, ale też pełnych wiary i ufności w to, że warto żyć dla Boga. Dlatego, gdy widzisz, słyszysz czy czujesz, że Jezus Cię powołuje, to zanim powiesz, że nie nadajesz się do pracy w Bożej winnicy, pomyśl o tych, którzy po ludzku patrząc, też się nie nadawali, ale uwierzyli, że wypełnia ich Duch Święty, który umacniając ich w wierze, jednocześnie uzdalnia ich do wypełniania tego powołania. Nawet Judasz był do tego zdolny, bo przecież wyrzucał złe duchy i uzdrawiał w imię Jezusa. Niestety zabrakło Mu wiary w Boże Miłosierdzie.