Łk 6,12-19
„A każdy z tłumu starał się Go dotknąć, bo moc wychodziła od Niego i uzdrawiał wszystkich.”
Nasuwa mi się dzisiaj taka myśl:
Tak wielu z nas pragnie, by Jezus uzdrawiał nas i bliskie nam osoby, ale co robimy w tym kierunku? Jezus w większości uzdrawiał tych, którzy sami wychodzili z inicjatywą.
Czy potrafię, nie patrząc na to, jak mnie inni odbiorą, wychodzić przed szereg, by dotknąć Jezusa?
Czy szukam skrawka Jego płaszcza w tłumie?
Czy staję na środku świątyni i wyciągam uschłą dłoń?
Czy wołam głośno wobec wielu świadków: Jezusie, synu Dawida, ulituj się nade mną?
A może rozbieram dach domu, by dostać się do Niego, przynosząc na własnych barkach potrzebującego uzdrowienia?
Czy potrafię mimo swojej – rzekomo wysokiej pozycji – przyjść i wobec tłumów ludzi powiedzieć: Panie nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie?
Jezus chce nas uzdrawiać, ale chce też, byśmy włożyli w to wysiłek i nie bali się wobec innych przyznać do swoich słabości, uznając tym samym Jego wielkość.
Ja wciąż mam z tym problem. Zazwyczaj wołam do Jezusa w zamknięciu własnego domu lub co najwyżej proszę o pomoc w modlitwie tych, którym najbardziej ufam.
Przekonałam się jednak ostatnio, że warto czasem zaryzykować i przylgnąć mocno do Jezusa, nie myśląc o tym, co się będzie działo i nie dbając o to, co inni powiedzą.
Warto wyjść na środek i wyciągnąć nie tylko rękę, ale i serce.
Moc Bożej miłości objawia się wtedy, gdy odważnie wyznamy naszą przynależność do Jezusa i wiarę w Jego wielkość, uznając jednocześnie swoją małość.