Tak, to ja.
Panie Jezu…
Jak syn marnotrawny.
Gdy wracałem
Ty już czekałeś.
Ty cały czas na mnie czekałeś
i czuję, że powiedziałeś
„do swoich sług:
»Przynieście szybko najlepszą szatę
i ubierzcie go;
dajcie mu też pierścień na rękę
i sandały na nogi!
Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie:
będziemy ucztować
i weselić się«”
I tak właśnie jest!
Dziękuję Ci, Panie,
że zaakceptowałeś,
przecież czekałeś.
A byłem grzeszącym
mocno błądziłem.
I chociaż dalej mi się zdarza,
to dzięki Tobie
już chyba mniej…
I uwielbiam Cię za to!
Twoje Miłosierdzie podtrzymuje,
Twoja Miłość buduje.
Wlewasz do serca
pokój i radość Twego dziecka.
Niczego więcej nie pragnąłem,
gdy szukałem
nie tam, gdzie trzeba.
Teraz już wiem
być blisko Ciebie.
I nie mogę się nadziwić, nacieszyć…
stanem swego serca.
Ty tak je uskrzydlasz!
Sens – nadajesz wszystkiemu.
I chce mi się marzyć
o tym, co jeszcze – zaplanowałeś!
Jezu, ufam Tobie!
Cokolwiek by mnie czekało…
(Łk 15, 22b – 23)